Rozdział XV

8 0 0
                                    

Po północy położyłem się spać. Szybko jednak się obudziłem. Miałem koszmary sen, w którym widziałem i czułem cierpienie ludzi i straszny pożar. Gdy wstałem, udałem się do kuchni, by napić się wody. Tam zastałem siedzącą przy oknie mamę.
- A ty nie śpisz? - zapytała.
- O to samo mogę się ciebie spytać - odpowiedziałem, podchodząc do lodówki. - Chce mi się pić.
- Aha...
- A ty, dlaczego nie śpisz? - zapytałem zaciekawiony.
- Nie jestem zmęczona - odpowiedziała, patrząc w okno.
- Co się dzieje? - spytałem zaniepokojony. -tylko nie kłam, bo widzę.
- Martwię się - odpowiedziała. - Znam tego człowieka i wiem, do czego jest zdolny.
- Ale skąd go znasz? - zapytałem zdziwiony. - Kim on jest?
- Teraz nie będę ci mówić, uciekaj spać - powiedziała mama stanowczym głosem.
Wiedziałem, że w tej chwili nic z niej nie wyciągnę, więc wróciłem do sypialni. Usiadłem na łóżku i zacząłem obserwować świat przez okno. Byłem pewien, że wciąż nie mówi mi całej prawdy, że jest coś, co przede mną ukrywa. Pewnie boi się, że walka nie zakończy się po mojej myśli. Być może jest coś, czego obawia się bardziej.
Patrząc tak przez okno, zacząłem myśleć o Klaudii. Bardzo za nią tęskniłem. Nie mogłem pogodzić się z tym, że w jej otoczeniu czai się Oskar. Obawiałem się tego kolesia, pod względem jej bezpieczeństwa. Jestem pewien, że Oskar cały czas współpracuje z Danielem, czy jak on ma tam na imię. Facet jest niebezpieczny i sądzę, że jest, w stanie posunąć się do wszystkiego, byle mnie złapać. W głowie tkwiło mi pytanie: Dlaczego ja?
Wstałem z łóżka i poszedłem do kuchni, aby odstawić szklankę. Mojej mamy już nie było, widocznie położyła się już spać. Ja niestety miałem z tym problem. Postanowiłem się ubrać i trochę się przejść. Nałożyłem płaszcz i buty i po cichu wyszedłem z mieszkania. Na dworze prószył śnieg. Miasto było cudownie oświetlone. Na każdej lampie wisiały dekoracje świąteczne, a ulica była ośnieżona. Ulice były puste, co jakiś czas mijałem parę osób. Widocznie też nie mogły spać i postanowiły się przejść. W witrynach sklepowych stały mikołaje i różne ozdoby oraz przedmioty na sprzedaż. Gwiazda to moje ulubione święto, zawsze czekałem na nie z niecierpliwością, by móc spędzić ten czas w gronie bliskich. Gdy byłem małym chłopcem, czekałem pod choinką na przyjście mikołaja. Zazwyczaj zasypiałem pod choinką na mikołaja, który ma przynieść mi prezenty, ale zazwyczaj zasypiałem, a gdy się budziłem, to pod choinką leżały już prezenty. W pewne święta, gdy byłem już starszy, postanowiłem zastawić pułapkę na Mikołaja. Pamiętam, że gdy zadzwonił alarm, zerwałem się z łóżka i pobiegłem na dół, gdzie zastałem moich rodziców kładących prezenty pod choinkę. Wtedy dowiedziałem się, że Mikołaj nie istnieje. Wyobrażacie sobie minę chłopca, który od tylu lat chce spotkać swojego Mikołaja, a potem dowiaduje się, że go nie ma. Zamknąłem się wtedy w swoim pokoju i nie chciałem wyjść. Mimo to święta zawsze były i będą moim najlepszym czasem całym roku.

Wybiła godzina czwarta nad ranem, a ja dalej chodziłem po mieście. Powoli na ulicy zaczęli pojawiać się ludzie, który szli do pracy. Zaczęły otwierać się tutejsze piekarnie, z których wydobywał się zapach świeżo upieczonego chleba. Aż poleciała mi ślinka, więc postanowiłem wejść i kupić jeden bochenek.
- Dzień dobry - powiedziałem, wchodząc do sklepu.
- Dzień dobry - odpowiedziała ekspedientka. - Co podać?
- Poproszę jeden chlebek - powiedziałem, kładąc na blacie banknot dziesięciozłotowy.
- Proszę - odpowiedziała, sympatycznym głosem ekspedienta, podając mi chleb.
Bochenek był tak cieplutki, że ogrzewał mi moje zimne, zmarznięte ręce. Postanowiłem, że pora już wrócić do domu, zanim mama z Rafałem się obudzą.
Gdy już miałem wchodzić do klatki, zrobiło mi się słabo, a w głowie usłyszałem głos.
- Uwolnij go.
Nie wiedząc, co się dzieje, oprałem się o ścianę budynku. Próbując zrobić kolejny krok do przodu, upadłem na ziemię, a w głowie wciąż słyszałem.
- Uwolnij go.
W kółko i w kółko głos nakazywał mi coś uwolnić. Dokładnie nie wiedziałem co, ale było mi tak niedobrze, że nie byłem w stanie się podnieść. Poczułem, jak coś mnie rozpala od środka. Krew, która gotuje się w moich żyłach. A głos w głowie wciąż powtarzał to samo.
- Coś się stało? - zapytał pewien przechodzień. - Wezwać pogotowie?
Spojrzałem na niego i zobaczyłem, jak jego mina się zmienia. Jego twarz zrobiła się blada i widać było, że jest przerażony. Wolnym krokiem próbował się wycofać.
- Niech pan mi pomoże! - krzyknąłem, lecz facet uciekł.
W szybie klatki zobaczyłem swoje odbicie. Wyglądałem zupełnie tak samo, jak po prysznicu. Moja twarz płonęła, a oczy były jasne jak żarówki.
Głos w głowie stawał się bardziej intensywny. Czułem się coraz gorzej. Nie wiedziałem, co zaraz może się stać. Przed oczami ukazała mi się wizja, totalnego chaosu. Chaosu, w którym ludzie ginęli w płomieniach. Widziałem, jak płoną małe dzieci. Miasta i świat w płomieniach.
Próbowałem się podnieść z ziemi. Gdy spojrzałem na swoje dłonie, upadłem z przerażenia. Obie płonęły, dosłownie roztapiając śnieg leżący pod nimi.
- Adam! - krzyknęła przerażona mama.
W tamtej chwili nie mogłem się kompletnie ruszyć, ani odpowiedzieć. Coś lub ktoś blokował moje całe ciało. Chciał przejąć nad nim kontrolę. Z góry zbiegł Rafał, który wziął mnie na plecy i zaraz z mamą zaniósł do mojego mieszkania, aby ludzie nie widzieli, co się dzieje. Tam położyli mnie na ziemi.
Słyszałem tylko, jak moja mama krzyczy do Rafała, że muszą mi jakoś pomóc. Nagle odpłynąłem.
Z pokoju, w którym leżałem, przeniosłem się do gigantycznego zamku, w którym było pełno luster. Mijając każde z nich, mogłem dostrzec w nich urywki moich wspomnień. Jedno pokazywało moje dzieciństwo, natomiast każde z kolejnych moje dalsze lata. W pewnym lustrze dostrzegłem coś interesującego. Pokazany był tam obraz, który przedstawiał moją mamę, mnie i profesora. Widać było, że nie mogłem mieć nie więcej jak sześć lat a może mniej. Leżałem na stole, a profesor stał nade mną.
- Już wtedy miałeś dar - odezwał się znajomy głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem siebie.
- Kim jesteś? - zapytałem.
- Tobą - oznajmił - A raczej Feniksem.
- Kim? - spytałem zdezorientowany.
- Potęgą i wiedzą - odpowiedział. - Tutaj możesz zobaczyć, że od urodzenia byłeś inny, a raczej byliśmy, tylko twoja matka próbuje zatrzymać to, co nieuniknione.
- Co? - zapytałem.
- Jesteś przeznaczony do wielkich rzeczy, Adamie - oznajmił.
- To ciebie mam uwolnić? - spytałem. - To przez ciebie to wszystko ze mną się dzieje.
- Jedyną osobą, którą musisz uwolnić, jesteś ty - oznajmił i zniknął.
Lustra zaczęły się tłuc jedno po drugim, a przez ściany zaczęło przebijać się słońce. W pewnej chwili z powrotem znalazłem się domu i zobaczyłem bliskich stojących nade mną. Podniosłem się obolały i usiadłem na kanapie. Czułem, jak moja głowa pęka, tak jakby ktoś mi przywalił patelnią w łeb.
- Wszystko ok? - zapytał zaniepokojony Rafał.
- Tak - odpowiedziałem.
- Co się stało? - dodała przerażona mama.
Choć domyślałem się, że zna odpowiedź na swoje pytanie, spojrzałem na nią i powiedziałem.
- Wszystko w porządku
Wyraz miny mamy, był odpowiedzią na wszystkie moje wątpliwości. Doskonale wiedziała, co się ze mną dzieje.
Na pewno wiedziała kim, a raczej czym, jest Feniks. Wiem jedno, że nie mogę pozwolić sobie, aby w tej chwili stracić kontrolę nad swoją mocą. Nie, kiedy muszę uratować moją ukochaną.

ecz w głowie ��Ւ�< 

GiftedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz