Siedziałam w swoim pokoju już od dobrej godziny. Nie mogłam zasnąć, myśląc o Shawnie. Jego pięknych, lśniących brązowych oczach; idealnych kościach policzkowych; pełnych, malinowych ustach, cały on był perfekcyjny. Zadręczał moje myśli, nawet o tym nie wiedząc.
***
Nadszedł ten dzień, na który czekała większość dzieci. Wigilia to dla nich okres, w którym dostają swoje wymarzone prezenty, które sprawiają im największą radość. Białe, śnieżne święta to normalny i bardzo radujący wszystkich widok na Alasce. Od rana w moim rodzinnym domu panował chaos związany z przygotowaniami na wieczór. Od ostatniego spotkania z Shawnem, minęło kilka dni, przez które nie pisał do mnie żadnych wiadomość. Sprawił, że zaczęłam się zastanawiać czy podczas nocy filmowej zrobiłam coś źle.
Krzątałam się po kuchni, szukając obrusa i zastaw na wigilijny wieczór. Moim zadaniem na dzisiaj, było rozłożenie wszystkiego na stole, w czym pomóc mi miała Sophie, młodsza zdzirowata kuzynka, która wczoraj do nas dołączyła wraz z ciocią i wujkiem Bennett. Wuja był bratem taty, przez co miałam z nim bardzo dobry kontakt, na ciocię Alice też nie mogłam narzekać. Jedyną zmorą ich trzyosobowej rodziny była właśnie Sophie.
— Ilu nas jest? — zapytała, rozkładając talerze na wielkim stole.
Policzyłam szybko wszystkich w głowie, odpowiadając jej. Była babcia, dziadek, ja, moja mama i tata, Amelie wraz z Jamesem, Sophie z rodzicami, Eric z siostrami, Veronicą i Amandą oraz ciotka Rebecca.
— Czternaścioro.
Przewróciła oczami, nie wiadomo dlaczego, rozkładając talerze. Ja szłam za nią, kładąc sztućce, a kilka kroków za mną podążał Eric, rozkładając szklanki do soków, które uwielbiają wszyscy Amerykanie. Przygotowanie wizualne wielkiego stołu dla tylu osób nie zajęło nam dużo czasu. Następnie niektórzy zaczęli znosić pod choinkę prezenty, a reszta albo oglądała telewizor w salonie, albo starała się pomagać babci, mamie i ciociom w kuchni. Ja w tym czasie krążyłam między kuchnią, gdzie pomagałam przygotowywać potrawy na późny obiad.
Menu dzisiejszego posiłku było bardzo rozbudowane, co łączył się, z tym że kuchnia potrzebowała wielu osób do pomocy. Babcia rozdzielała zadania, mając w głowie zaplanowane wszystkie dania na dzisiaj. Pieczona szynka, indyk z farszem, sos borówkowy, mashed potatoes (czyli puree ziemniaczane), słodkie ziemniaki, zapiekanka z zielonej fasolki, kolby kukurydzy, sałatka ziemniaczana i pieczone warzyw, a to były tylko dania główne. Na deser staruszka zaplanowała serniki i różne ciasta z borówkami i innymi owocami.
Trochę zakręciło mi się w głowie, więc postanowiłam zrobić sobie przerwę i położyć się trochę w pokoju. Położyłam się na łóżku, zamykając oczy. Prawie zasypiałam, kiedy to wszystko przerwał mi dźwięk przychodzącej wiadomości. Czyżby Shawn przypomniał sobie o mnie po tych kilku dniach? Z przymkniętym okiem odnalazłam telefon, otwierając nową wiadomość.
„Możemy się dzisiaj zobaczyć? Chociaż na chwilę. Bardzo cię o to proszę". Zmarszczyłam brwi, czytając to. Nie wiedziałam, co powinnam napisać i jak się zachować. Byłam na niego trochę zła za to, że się nie odzywał. „W wigilię? Jak ty to sobie wyobrażasz?" Napisałam to trochę z wyrzutem, chociaż tego nie planowałam. Mendes odpisał bardzo szybko, do czego już się przyzwyczaiłam. „O dziewiętnastej, proszę. Zajmie mi to tylko chwilę." Westchnęłam, odpisując tylko, że godzę się na to spotkanie.
***
Przed siedemnastą przebrałam się w czarną sukienkę, do której założyłam czarne kabaretki i dziesięciocentymetrowe czarne kozaki na słupku. Nie chodziłam tak na co dzień, bo po prostu nie lubiłam swojej, zbyt szczupłej figury. Sukienki były dla mnie okropne, gdyż musiałam pokazywać swoje przerażająco chude nogi.
Zeszłam na dół, gdzie wszyscy zaczęli już znosić jedzenie na stół, chcąc powoli przygotować się do posiłku. Pomogłam wszystkim poroznosić jedzenie, a następnie każdy z nas zasiadł na swoim miejscu. Koło mnie standardowo usiadł Eric, a naprzeciwko nas, nielubiana Sophia, która obgadywaliśmy. Sophia to bardzo nieprzyjemna osoba. Nie rozmawia z nami, uważając, że nie jesteśmy na jej poziomie, a w zamian ciągle siedziała na komórce.
— Ty wiesz, co chce ogłosić Amelie? — zapytał mnie cicho Eric.
— Nie mam pojęcia, też na to czekam.
— Obstawiam, że będzie chodzić o ślub, albo ciążę — powiedział, obserwując ich z ukrycia.
— To samo myślę! — Zaśmiałam się.
Kiedy już wszyscy zasiedliśmy do stołu, rozpoczęły się rozmowy między nami i rozpoczęcie posiłku, które zapoczątkowała babcia, czyli właścicielka i główny talent kulinarny domu. Nalałam sobie do szklanki soku porzeczkowego, a na talerz nałożyłam trochę mashed potatoes, pieczonej szynki i kolbę kukurydzy. Jedzenie w mgnieniu oka znikało ze stołu, mimo że było go tak dużo. Sophie dbając o swoją linię, zjadła trochę warzyw, tłumacząc wszystkim swój powód. Zaczęła przechwalać się tym, że została trenerką pole dance w Vancouver, gdzie teraz mieszkała. Napomniała też kilka zdań o swoim „idealnym mężczyźnie", który niestety nie mógł tutaj dzisiaj z nią przyjechać. Przysłuchiwałam się jej przechwałkom, co jakiś czas śmiejąc się z Erica, który ją przedrzeźniał.
— Jestem trenerką bla bla i mój mężczyzna trenuje boks bla bla — zaczął się z niej śmiać, a widząc minę Sophie, przewrócił oczami.
— Zazdrościsz mi Eric? — zapytała, kręcąc włosy na swoim palcu wskazującym.
— Niby czego?
— Stabilizacji. Ja mam wszystko, a ty ciągle skaczesz z kwiatka na kwiatek. Wielkie zaręczyny, którymi się chwaliłeś hmm? I co, gdzie twoja narzeczona? — Chciała mu dokopać, ale chyba mało znając Erica, nie wiedziała, że go wcale to nie ruszy, a tylko bardziej popchnie do gry słownej.
— Jeśli się kogoś nie kocha, to się go nie oszukuję, nie wiesz o tym? Może ty nic nie wiesz o miłości, a jesteś z tym swoim tylko dlatego, że ma mięśnie i trenuje boks. Jesteś głupią dziewczynką, Sophie — powiedział, w międzyczasie kończąc jedzenie. Nie robił sobie nic z tego, że właśnie dokopywał największej pomyłce naszej rodziny.
— Daruj sobie te przemądrzałe teksty Eric, a ty Carmen co sobie myślisz? Rozumiem, że mi zazdrościsz, bo nic nie masz, ale bez przesady. Zaraz twoja zazdrość poprzez spojrzenie mnie zabije. — Zachichotała, przywalając się do mnie bez powodu. Skończyły jej się argumenty do obrażania Erica, więc przeskoczyła na osobę obok.
— Skończ tę gadkę, nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia — burknęłam, biorąc łyka soku.
— Ojeju, uraziłam twoją i tak już niską samoocenę? — zaczęła przekraczać granicę, powodując, że rodzina zakończyła rozmowę między sobą, zerkając na nas. — Jesteś nic niewartą suką — powiedziała, pałając do mnie nienawiścią od dawna. Dopiero dzisiaj puściły jej nerwy, przy wigilijnym stole obrażając mnie.
Z reguły jestem osobą spokojną, opanowaną. Dzisiaj wyjątkowo nie wytrzymałam, nienawidząc tej dziewczyny całą sobą. Wstałam z krzesła i nic nie mówiąc, wzięłam swój sok porzeczkowy, wylewając na jej zdzirowatą sukienkę i twarz.
— Ty idiotko, odkupujesz mi sukienkę! — Wydarła się.
Eric śmiał się pod nosem, kiedy rodzina zaczęła reagować na to, co dzieje się przy stole wigilijnym, podczas najważniejszego wydarzenia w roku.
— Wyjdź stąd Sophie — zażądała babcia, znając ją bardzo dobrze. Wiedziała, jaką okropną osobą była, dlatego nie pozwoliła na jej dalszą obecność.
— Ale babciu — mruknęła, poprawiając swoją sukienkę.
— Wyjdź i idź do pokoju spędzać czas z jedyną osobą, którą szanujesz w tym domu. Ze samą sobą, jest ci najlepiej — zakończyła babcia, patrząc, jak wkurzona dziewczyna znika na schodach.
— No ci powiem, przełomowe mamy te święta — skomentował Eric, podsumowując dzisiejszy wieczór.
_________________________________________________________________________________
Będę bardzo wdzięczna, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę albo komentarz ⭐️❄️🎅🏻🎁🎄
![](https://img.wattpad.com/cover/131792670-288-k672468.jpg)
CZYTASZ
Christmas Story || S.M
FanfictionŚwięta Bożego Narodzenia. Sprawiają, że na naszej twarzy gości najbardziej szczery uśmiech podczas całego roku kalendarzowego. Spędzamy ten czas z bliskimi, ciesząc się każdą chwilą spędzoną w swoim gronie. Cały klimat dopełnia pogoda panująca na ze...