Chapiter 14 ~Je ne peux pas~

71 7 1
                                    

Od najmłodszych lat były mi wpajane powszechne zasady savoir-vivre, które moja rodzina bardzo sobie ceniła. Co więcej, było to jedno z kryteriów, według których dobierali sobie znajomych. Oczywiście, nie popadajmy w skrajność. Nie chodziło o nie wiadomo jak bardzo dystyngowane zachowanie, a raczej ogólną postawę. Nie każdy chce w końcu przebywać w towarzystwie ludzi, którzy jedzą, a raczej piją, zupę duszkiem, a ich woń czuć z odległości nawet jednego kilometra. Są jakieś granice. Mając na uwadze dość dobitne słowa matki, która zawsze powtarzała: „Jeśli ktoś przyjdzie w gościnie, ugość go właściwie. O ile możesz i chcesz tę osobę gościć"., zaprosiłem do swojego APARTAMENTU chłopaka z blond pasemkami, który z wszystkich osób, jakie dotychczas spotkałem, zdawał się najbardziej... normalny, szczerze powiedziawszy. Chociaż kto wie, co zrobi przyrodni brat byłej dziewczyny twojego klienta?

Usiedliśmy naprzeciw siebie na przeciwległych końcach kanapy. Wbrew brzęczącemu w głowie głosikowi, który nakazywał podać mojemu gościowi coś do picia, żebym miał jeszcze co, od razu go zagadnąłem:

  —Jak mniemam, przyszedłeś z próbą przekabacenia mnie na swoją stronę?

Chłopak wydał się nieco zaskoczony moją szczerością i brakiem jakiejkolwiek pracowniczej kultury, dajcie spokój mam już tego serdecznie dosyć, ale kiwnął twierdząco głową. Westchnąłem.

— Mów co masz mówić, tylko szybko, bo kto wie, czy zaraz kolejna osoba nie wyśle mi kurierem kamienia ze swoim stronnictwem.

Niebieskooki przekrzywił lekko głowę, wpatrując się we mnie jak w ostatniego debila, ale miałem to gdzieś. Chciałem tylko i wyłącznie odpocząć, aby móc na trzeźwo, bo teraz czułem się jak po wypiciu tuzina setek, pomyśleć nad sprawą i jej rozwiązaniem.

— Chciałem... to znaczy mam... znaczy... argh! — Zająkał się chłopak, wplątując dłoń w wysoko stojące włosy.

Odczekałem chwilę, aż w końcu na powrót spojrzy na mnie i powie w końcu to, po co tu przyszedł.

— Może zacznę od tego, że bardzo zależy mi na siostrze i nie chcę, żeby cierpiała. Jeszcze bardziej.

To zrozumiałe. Też mam siostry i doskonale wiem, jak cholernie może irytować fakt, że chociaż jedna z nich mogłaby zostać zraniona i to w najgorszym wypadki przez jakiegoś skończonego dupka.

— Ona strasznie mocno kochała Harry'ego, nie, wciąż go kocha i co dzień widzę, jak boli ją myśl, że ten półgłówek może zostać zamknięty.

Kiwnąłem głową, czekając aż chłopak, kontynuuje swój wywód i przejdzie do sedna sprawy.

 —Może zabrzmi to nieco dziwnie, zwłaszcza że nie potrafię strawić tego... nawet słów mi na niego brakuje, widzi pan? — zaśmiał się sztucznie, jakby chciał rozładować atmosferę. — W każdym razie, chodzi mi o to, że chciałbym, by zniknął z życia mojej siostry i mojego... ale tylko na jaki czas. Wkurza mnie i najchętniej wywiózłbym go na jakie bezludzie z dala od moich bliskich, ale nie mogłbym zrobić tego Joëlle.

Chwila, chwila. Joëlle... coś mi mówi to imię, coś mi... WIEM! To ta dziewczyna od zeznań, która jako jedyna nie wyzywała Harolda i jego znajomych od recydywistów. A więc to była dziewczyna tego degenerata. Cóż, to wyjaśnia, dlaczego go broniła.

— Joëlle Horan? — zapytałem, na co Pasemek przytaknął — Z tego, co wiem ona jako jedyna, nie składała zeznań przeciwko Harol...

— No właśnie! - przerwał mi — Więc widzi pan, jak bardzo jest dla niej ważny!

Jego gwałtowna reakcja świadczyła o tym, jak bardzo musi on kochać siostrę. Jak musi być ona dla niego ważna.  Znałem to uczucie aż za dobrze. I być może właśnie dlatego poczułem do chłopaka swego rodzaju sympatię.  Obaj mogliśmy wejść w swoje buty i nic by nas nie zaskoczyło.

Chłopak nieco speszony swoim nagłym wyskokiem nagle się opamiętał i odkaszlnął teatralnie, odwracając głowę w stronę ściany.

— W każdym razie — kontynuował po chwili — Chciałbym, aby mimo wszystko pomógł mu pan, ale też nie całkowicie go uratował. Uważam, że powinien zostać ukarany, tak jak zresztą cała ta jego banda, ale jednak nie na tyle, aby ucierpiała na tym moja siostra.

Gdy w końcu skończył, rzucił mi wręcz błagalne spojrzenie, mówiące o tym bym wysłuchał jego prośby i pomógł, nie tyle samemu Haroldowi, o ile jego siostrze.

Westchnąłem cierpko i zwróciłem do szatyna:

— Słuchaj... Niall, prawda? Ja cię rozumiem. Też mam siostry i też nie lubię patrzeć na ich cierpienie. Co prawda żadna z nich, dzięki Bogu, nie spotykała się z kimś pokroju Stylesa, ale jednak wciąż rozumiem. Niestety niczego nie mogę obiecać - ani tobie, ani nawet jego ojcu, który notabene, chce tego samego co ty. Obecnie jestem w kropce i bez twardych argumentów działających na rzecz Harolda, nie jestem w stanie zdziałać nic. Przykro mi.

— Rozumiem — westchnął chłopak — A rozmawiał pan z nim już?

Na samo wspomnienie naszego ostatniego niezbyt fortunnego spotkania ogarnął mnie jakby chłód. I wstyd. Dałem się zastraszyć jakiemuś wyrostkowi. Niby potem jakimś magicznym sposobem udało mi się odbić piłeczkę, ale tego, że to on pierwszy przycisnął mnie do muru, nikt i nic nie zmaże. Wstyd!

— Miałem tę... przyjemność.

Chłopak zaśmiał się krótko na moje zacięcie. Cóż szczerze powiedziawszy przyjemność NA PEWNO nie jest słowem, którego chciałem użyć.

— Widzę, że miał pan okazję poznać się co nieco na nim — powiedział mój gość — To bez znaczenia jak się zachowuje. Może zachowywać się jak chamski, wkurzający i rozwydrzony dzieciuch, ale myślę, że w rzeczywistości jest po prostu przerażony wizją wylądowania za kratkami. Pewnie dużo do myślenia dał mu pięciodniowy areszt.

— Był w areszcie?

—  Naturalnie! Zaraz po tamtym incydencie on i jego zgraja zostali zatrzymani przez policję i zamknięci, dopóty cała sprawa nie nabrała odpowiednich barw i dopóki jego ojciec nie wybłagał u le commandant* o jego wypuszczenie.

Ściągnąłem brwi - o tym fakcie nikt łaskawie mnie nie poinformował. A przecież wszystko może mieć istotny wpływ na decyzję sędziego. Nie wiem jeszcze jaki ten areszt mógłby mieć, ale lepiej zbierać informacje.

Chwila... On i jego zgraja - jak kwieciście nazwał Harolda i jego kolegów Niall. Skoro młody Styles został wypuszczony, to co z...

— A co się stało z pozostałą dwójką?

Chłopak spojrzał na mnie nierozumiejącymi oczyma. Chwyciłem czym prędzej kopię zeznania Joëlle i przeleciałem ją wzrokiem, szukając imion współuczestników napadu.

— Cyrille Bertrande oraz François Jean — odczytałem ostrożnie ich imiona — Z zeznania twojej siostry wynika, że to właśnie oni byli tamtego dnia razem z Haroldem!

— Pan ma zez...

— Tak, mam. Wszystkich zresztą. Bez nich byłbym w jeszcze większym dole. Proszę, powiedz mi, co wiesz na temat Cyrille'a oraz François'a.

Horan usiadł prosto, opierając plecy o oparcie sofy, głowę zaś odginając do tyłu. Przez chwilę w całkowitej ciszy wpatrywał się w lekko pożółkły sufit, który EWIDENTNIE potrzebował odgrzybiania. Mam tylko nadzieję, że żadnego choróbska stąd nie przywiozę.

— Mógłby pan powtórzyć, jeszcze raz jak oni się nazywają?

— Cyrille Bertrande i François Jean.

Zamrugał szybko kilkakrotnie, po czym końcu zwrócił się w moją stronę. Jego oczy wyrażały coś, czego nie potrafiłem z nich do końca wyczytać.

— Bergues jak już pan zapewne zdążył zauważyć, jest dość małym miastem. Większość osób zna się osobiście albo przynajmniej z widzenia. Generalnie sam kojarzę, co dziwne, większość mieszkańców, a już na pewno osoby, które w jakiś sposób udzieliły się publicznie - nawet w tak negatywny sposób. Nie mniej... nie znam żadnego Cyrille'a czy François.

Czy można... nie! Po prostu: BRAK MI SŁÓW!

--------------------------------------

le commandant - komendant policji

Północny Wiatr | L.S || PRZERWANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz