Chapiter 16 ~Suspects sur le carré~

56 8 0
                                    


Tak naprawdę nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Choć w głowie układałem sobie różne scenariusze, żaden z nich nie wydawał mi się na tyle realny, by mógł stać się rzeczywistością. Chociaż, kto wie?

Z iskrą nadziei płonącą gdzieś na dnie mojego zepsutego serce i głosem Shia LaBeouf'a w głowie powtarzającym swoje słynne na całym świecie "JUST DO IT!", kroczyłem właśnie brukowanym chodnikiem przed siebie.  Cel mojej podróży zbliżał się nieubłaganie. Szczęśliwie, czy też nie pogoda dzisiaj dopisywała. Choć ostry wiatr, boleśnie kłuł w policzki, to na niebie nie było praktycznie ani jednej chmurki, która mogłaby zwiastować popsucie się pogody.

Ostatecznie stanąłem przed przeszklonymi drzwiami prowadzącymi albo do zbawienia... albo do piekła. Kimże bym jednak był, nie podejmując ryzyka?  Ze świstem wciągnąłem do ust powietrze, po czym pchnąłem bramę prowadzącą do mego przeznaczenia. Tak wiem, znowu mi odbija. W rzeczywistości cała ta sprawa mnie z jakiegoś dziwnego powodu przytłacza. W całym moim dotychczasowym życiu zawodowym zdarzało mi się już prowadzić nie jednokrotnie znacznie poważniejsze sprawy i wychodzić z nich obronną ręką. Więc czemu tutaj mam taki problem? Być może północ oddziaływuje na mnie w ten swój specyficzny "ch'timi'owy" sposób? Jakaś negatywna, ogłupiająca mnie energia... czy coś w tym stylu. Eh, muszę się jak najszybciej stąd wynieść i wrócić do mojego dawnego nudnego, ale pewnego życia w Marsylii.

W pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny dzwonek niczym z amerykańskich „dajnerów" tak bardzo znanych z filmów. Do moich nozdrzy doszedł gorzki, acz przyjemny zapach kawy i świeżych ciast wystawionych na plastikowej tacce przy kasie.

O blat baru stała oparta zbyt dobrze poznana mi młoda dziewczyna z paluchami wiecznie przyklejonymi do ekranu smartfona zbyt nim zaaferowana, niezwracająca w ogóle uwagi na otaczający ją wokoło świat. Oraz klientów czekających na obsługę.

Rozejrzałem się po barze, przyglądając się wyjątkowo sporej liczbie klientów.  Wśród nich była starsza para popijająca herbatę i przeglądająca gazety, trzech mężczyzn w średnim wieku zajadających się polędwicą i głośno rozmawiających o sprawie jakiś problemach w kopalni oraz rodzina z dwójką kilkuletnich dzieci, które głośno wymieniały się poglądami na temat nowej części Star Warsów.

Przy stoliku postawionym najbliżej okna, siedział przygarbiony, wysoki i barczysty mężczyzna. W jednej dłoni trzymał kufel piwa, którym lekko obracał, zaś drugą opierał o skroń. Ciemne włosy przystrzyżone były na jeżyka. Boczki ciągnęły się przez całą jego szczękę, kończąc rzadkim zarostem, okalającym wąskie usta mężczyzny. Ubrany w lekko pogniecioną białą koszulę i granatową marynarkę zarzuconą niedbale na jedno ramię, siedział i smętnym wzrokiem w obraz za oknem.

Z zaskoczeniem stwierdziłem, że nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat.  Prawda jest taka, że spodziewałem się starego zmęczonego życiem faceta, wyżywającego się na młodych ludziach za swoje porażki życiowe. A oto i moim oczom jawił się facet w kwiecie wieku. Zresztą po rozmowie z Florianem Benoit'em spodziewałem się, że Claude Renoir będzie... no jak już wspomniałem starym, zmizerniałym prykiem.

- Pan Renoir? - zapytałem, podchodząc do mężczyzny.

Wciąż istniał cień nadziei, że jakimś cudem okaże się, iż to któryś z tych dziadków w rzeczywistości jest naczelnikiem poczty.

Facet uniósł wzrok, wpatrując się we mnie pustym, wręcz beznamiętnym spojrzeniem.  Nie wysilił się nawet na najdrobniejszy cień uśmiechu.

- We własnej osobie - odparł.

W myślach zakląłem i bez pytania zająłem miejsce naprzeciwko niego.

- Witam w takim razie! Ja nazywam się Louis Tomlinson i jestem naprawdę wdzięczny, że zgodził się pan ze mną spotkać.

Północny Wiatr | L.S || PRZERWANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz