Widząc przed swoimi drzwiami napakowanego typa, mającego na sobie więcej tuszu niż skóry, w głowie każdego z nas zrodziłoby się jedno - mam przejebane. Takie też były moje myśli, dopóki ów jegomość nie wyciągnął zza pleców skórzanej, a z niej zaś białej, nieco pogniecionej koperty i nie wyciągnął w moją stronę kartki pokwitującej odebranie przesyłki.
— Miłego dnia szyczę. — odparł brunet, odchodząc.
Syczy? Co on - wąż jakiś? Ja naprawdę nie rozumiem tego języka.
Usłyszawszy jego ciężkie kroki na schodach, w końcu powróciłem do pokoju, gdzie w dość teatralny sposób odetchnąłem z ulgą. Kto zatrudnia listonoszów, wyglądających jakby dopiero co z pierdla uciekli? Szczególnie po tym całym zajściu z młodym Stylesem i jego koleżkami. Chociaż z drugiej strony mając świadomość, że ktoś o takiej aparycji pracuje na poczcie, od razu odechciewa się kolejnych ewentualnych ataków.
Usiadłszy na łóżku, ostrożnie rozerwałem kopertę, wyciągając z niej złożoną szarą kartkę. Przyjrzałem się kwadracikowi, który nie miał na sobie żadnych podejrzanie wyglądających śladów. Rozłożyłem kartkę. Na samym środku, lekko pochyłym pismem były napisane niby banalne, ale sprawiające, że moje serce zaczęło bić szybciej słowa:
Aidez-le s'il vous plaît!
Proszę, pomóż mu.
Zmrużyłem oczy. Żadnego podpisu, parafki, jakiegokolwiek znaku - nic. Odrzuciwszy list, chwyciłem kopertę i zacząłem oglądać ją z obu stron. Oprócz mojego nazwiska i adresu hotelu oraz numeru pokoju nie było na niej żadnych danych adresata. Dziwne.
Z westchnieniem odłożyłem moją skromną korespondencję na bok i na powrót zająłem się tematem streszczania zeznań i wyciągnięcia z nich jakiegoś ogólnego wniosku. Listem zajmę się później. Chyba.
*
Koło południa postanowiłem wybrać się na miejsce incydentu. Budynek poczty znajdował się w jednej z kamienic otaczających rynek miasteczka. Była to niewysoka budowla z cegły z wiszącym nad białymi, na wpół przeszklonymi drzwiami, żółtym szyldem. Obok drzwi stał stojak na rowery z trzema bliźniaczymi spacerówkami. Na schodkach po obu stronach stały małe doniczki z jakimiś kwiatami, których z moją nikłą wiedzą o ogrodnictwie i florystyce, poznać nie mogłem. Sam w sobie budynek wyglądał zwyczajnie, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że urokliwie. Pchnąwszy drzwi, usłyszałem charakterystyczny dzwoneczek. W dosyć małym pomieszczeniu znajdowały się dwa połączone ze sobą granatowe stoliki, przy których siedziały jakieś staruszki. Naprzeciw wejścia znajdował się oszklony kontuar, za którym w wydzielonych trzech boksach siedziała trójka mężczyzn. Ten najbardziej z lewej zajmował się właśnie paczką jakiegoś otyłego mężczyzny w żeglarskim polo i szelkach, podtrzymujących garniturowe, szerokie spodnie. Środkowy z uśmiechem rozmawiał z jakąś staruszką, pokazując jej jednocześnie coś na telefonie. Mężczyzna z prawej, który nikogo nie obsługiwał, rozmawiał z kimś przez telefon, o niebiosa, na kablu. Jak ja już dawno tego archaizmu nie widziałem. Chyba ostatni raz u babci, gdy miałem jakieś dziesięć lat.
Trzymając w ręku kopertę oraz kartkę, ustawiłem za mężczyzną w polo. Mój plan był prosty - nie ujawniać się od razu. Ludzie w takich miejscowościach bywają małostkowi i uwielbiają wyrabiać sobie zdanie na czyjś temat, bez dowiadywania się konkretów. Przynajmniej tak jest we wszystkich serialach. W każdym razie stwierdziłem, że łatwiej mi będzie wybadać sprawę subtelnie, udając turystę, który postanowił wysłać list do rodziny. No i chce się dowiedzieć, kto jest adresatem prośby.
CZYTASZ
Północny Wiatr | L.S || PRZERWANE
Hayran KurguLouis Tomlinson jest młodym, dobrze prosperującym francuskim prawnikiem. Pewnego dnia dostaje lukratywną ofertę obrony syna szewca. Wszystko byłoby cudowne - szansa na duży zarobek w krótkim czasie, kolejna wygrana sprawa doCV - gdyby nie jeden, mal...