Nawet mnie nie pytajcie czemu to tyle czasu zabrało skoro rozdział był w połowie napisany. Zwalić to mogę jedynie na Eliane. Meh.
A, i znów podkreślenia = przekreślenia. głópi watt...
***
miesiąc Zbiorów, 9:31 Smoka
Drogi,
Szczęśliwie Amaranth jest ostatnio spokojny. Pozwala mi to na chwilę odpoczynku i refleksji. Na bezczynność. A sam wiesz jak tego nie znoszę. Przez ostatni tydzień trwało więc wielkie sprzątanie rezydencji Howe'ow. Odkurzyłam wszystkie zakamarki, wyrzuciłam stare zasłony. Cokolwiek byleby mieć zajęcie.
Nie przeszkadza mi ta przestrzeń, nie mam złych wspomnień związanych z tym miejscem. Wręcz przeciwnie, zawsze uwielbiałam willę w Amaranthcie, bardziej niż twierdzę. Może nawet bardziej niż zamek w Wysokożu. Dlatego teraz czuję się w obowiązku by odświeżyć wszystko. Sprawić by znów błyszczało.
Trochę pomaga mi w tym Nathaniel, w końcu to wciąż bardziej jego rzeczy niż moje, ja jestem właścicielką tylko na piśmie, ale ledwo zaczęliśmy, a on utknął między kuframi starych pamiątek. Musiałam zmusić rekrutów do skatalogowania biblioteki. Widzisz, jak nalegałeś, mamy teraz czterech przyszłych Strażników i są oni wprost okropni w każdej dziedzinie, która nie dotyczyłaby sprzątania. Z tym nawet nieźle sobie radzą.
Wraz z jednym z nich, Batty, byłym studentem z Jader, odnalazłam całe skrzynie pism lady Eliane. Jej notatki botaniczne, korespondencję z Ines Arancią, eseje naukowe, mnóstwo listów i pamiętników. Cała ta wiedza, schowana, ukryta w kątach i na strychu.
Rekruci wciąż przeglądają te materiały, co jakiś czas krzycząc, że trzeba to wszystko opublikować, a ja zaszyłam się w jednym z pokoi z osobistymi dziennikami. Czytam je i to jakby kroczyć znów przez Pustkę. Jej zapiski, wspomnienia są tak żywe.
To co rzuca się w oczy od pierwszych stron: siła i oddanie Eleine. Coś bliskiego poświęceniu i samotności.
Nie wiem ile mówiło się o małżeństwie Howe'ów w tych pierwszych latach po wojnie. Ja bardzo długo znałam jedynie wersję którą opowiedzieli mi rodzice. Nie tak daleką od prawdy, lecz wciąż ukrywającą pewne szczegóły. Drobne rzeczy o których i tak wiedziałam wcześniej, lecz dopiero teraz poznałam ich kontekst.
W wersji z mojego dzieciństwa Rendon Howe był jednym z bohaterów wojny, odważny, który wbrew woli ojca, własnej krwi, walczył z okupantem. Który, mimo wielkiej dysproporcji sił, do końca bronił Białej Rzeki i w swoim poświęceniu został poważnie raniony przez Orlezjańskich kawalerów. A potem, gdy nasze wojska ruszyły z nową ofensywą, on był zbyt słaby, by walczyć i pozostał w Południowym Kresie doglądany przez lekarzy. I przez Eliane Bryland, już wtedy uzdolnioną medyczkę. W tej wersji połączenie opieki, wdzięczności, młodzieńczego zapału (byli wtedy przecież młodsi niż ja teraz), przesądziło o decyzji o ślubie. Tylko, że z czasem rany się zagoiły, a uczucia osłabły, i zostało jedynie dwoje ludzi, którzy nawet za bardzo za sobą nie przepadali.
Teraz myśląc o tym dziwię się sobie, że nie widziałam w tej historii, tej wersji, przestrogi. Może to tylko moje zgorzknienie, zmiana czasów i okoliczności, ale nie powinnam była czekać z utęsknieniem czy suszyć róże w plecaku. I tak, to były bardziej potknięcia na drodze niż klęski, jak w przypadku Eliane i Rendona.
Jednak bez względu na jakieś fatum wiszące nad wszystkimi moimi związkami (tak, to też o tobie, nie myśl że tak nie jest, inaczej byłbyś tu przy mnie), prawda dotycząca Howe'ów jest dość prosta. Ktoś inny mógłby nawet pokusić się o określenie tego "brzydką prawdą", ja myślę, że jest to tylko jeden z wielu podobnych przypadków. Małżeństwa bywają udane bądź nie, niezależnie od tego czy są wynikiem szczerego uczucia czy zaaranżowania.
Eliene chciała jedynie końca wojny, funduszy na swoje studia i miejsca w którym w spokoju mogłaby prowadzić badania. Rendon chciał wpływów, dalekich koneksji rodzinnych, które zostały przed nim zamknięte przez głośną zdradę ojca. Oczywiście w tych pierwszych latach mieli razem wiele problemów, choćby przez mieszane pochodzenie Eliane. (W kontekście mojego pochodzenia jest to jakoś upiornie zabawne. Tyle problemów, bo jej matka była Orlezjanką...) Szlachta Amaranthu była im tak nieprzychylna, że ślub został udzielony bez zgody Matki Przełożonej, a jedynymi świadkami byli moi rodzice. Chyba właśnie tak narodziła się też przyjaźń między naszymi rodzinami.
Howe współpracowali ze sobą w odbudowie arlatu i powiększaniu majątku, jednocześnie sabotując się wzajemnie w domu. Eliane pisze, że raz, wściekła po jednej z kłótni dotyczących Nathaniela, zeszła do piwnic i zatruła losowe butelki ulubionego przez męża wina. Dość by Rendon przyczołgał się do jej komnat błagając o antidotum, ale nie dość by go faktycznie zabić. On w zamian demolował pokoje, salony, sypialnie. Nie znosili się gorąco, jak ogień i woda, ale ciężko było dostrzec to za fasadami które stworzyli. Eliane pisze: Noszę czarne suknie i używam pachnideł z Nevvary, wszystko by wyglądać jak udręczony duch z Twierdzy Czuwania, a prawda jest taka, że to stroje na jego pogrzeb. A on mnie w nich uwielbia.
(Ona zawsze lubiła odrobinę dramaturgi. Jak w orlezjańskim teatrze.)
Sprzeczali się nie o pieniądze, wystrój salonu, czy ile czasu poświęcają swoim hobby, a o relacje z innymi. Rendon miał zarzucać Eliane, że rozpieszcza dzieci, a ona miała pretensje o to jak mąż traktuje moich rodziców. Nazywała go pijawką.
Zawsze sądziłam, że kobieta jak Eliane, energiczna i inteligentna, jeżdżąca po świecie, ma przyjaciół na pęczki. Teraz dowiaduję się, że być może miała jedynie moją mamę. Miała znajome, oczywiście, osoby którym kiwa się głową na powitanie i zamienia parę zdań na przyjęciach, ale Eleonor była kimś bliższym. Opisuje nawet wieczór gdy zdała sobie z tego sprawę. Mama była już w ósmym miesiącu ze mną i poprosiła Eliane o dotrzymanie towarzystwa, bo całe Wysokoże było w chaosie, pogrążone w przygotowaniach. I właśnie wtedy mama zapytała ją czy zechce zostać moją matką chrzestną. Eliane pisze, że wzruszyła się, być może nawet płakała, bo nikt wcześniej nie okazał jej takiego zaufania i wiary w nią. (Choć nie omieszkała dopisać na marginesie, że byłam najbrzydszym dzieckiem jakie widziała.)
Prawdę powiedziawszy, gdzieś między bieganiem po blankach z drewnianym mieczem, polowaniami z sokołem, pomiędzy dziecięcymi marzeniami o walczeniu jak Nocne Elfy (czy też inni bohaterowie Fereldenu), chciałam być właśnie jak lady Eliane. Bo było w niej coś magicznego i pięknego, dostojnego w tym jak upinała włosy i władczego w ruchach nadgarstków. Bo, już wiem na pewno, umiałaby zabić spojrzeniem, jak i uśmiechem. Ale to wszystko powierzchnia, jak w jeziorze, stworzony przez nią obraz. Wyremontowała Twierdzę Czuwania, zamówiła nowe zasłony, uszyła swoje suknie i sprowadziła czernidła i perfumy zza morza. (Ambra, teraz już znam nazwę...) Czytam jej pamiętniki i dowiaduję się coraz więcej, i choć może powinnam być zaskoczona, nie jestem wcale. Pamiętam ją na tyle dobrze, by wreszcie zrozumieć co tak naprawdę się w niej kryło.
(Wyobrażać sobie, wiedzieć, że to coś jest też we mnie.)
Siedzę w jej amaranckim dworku, odświeżonym, a jakże, i piję wino. Z własnej kolekcji oczywiście, porzeczkowe. I zastanawiam się co teraz powiedziałaby o mnie lady Eliane, moja droga matka chrzestna. Pewnie coś o tym, że nie do twarzy mi w szarym i powinnam malować usta, ale nie oczy. (Zawsze, od dziecka, mi powtarzała, bym odwracała uwagę od oczu.) Że moja fryzura jest przestarzała. Staram się nie myśleć o śmierci Rendona i moim w niej udziale. O marniejącym Wysokożu.
Waham się. Głównie czy powinnam, tak jak zresztą planowałam od początku, pokazać te zapiski Nathanielowi i Delili. Czy może powinnam na powrót zapieczętować je w jakiejś skrzyni i schować na strychu. Nie wiem co się stanie jeśli im to pokażę i, przyznam się, odrobinę obawiam się czy nie zniszczę tym wizji Eliane jaką mieli do tej pory. Równie mocno obawiam się tego co będzie jeśli zmilczę i ukryję. Wtrącę się w nie swoją, tylko zawłaszczoną, to właśnie robię, zawłaszczam sobie, historię rodzinną.
Noce są coraz dłuższe, a wiatr od morza przybiera na sile. Pocieszam się nadzieja, że zobaczymy się znów na wiosnę.
Twoja, Falka
CZYTASZ
DAO - Sześć monet [fCouslandxLoghain]
FanfictionPiąta Plaga się skończyła, ale to nie znaczy, że jej Bohaterka, jest w końcu wolna. Wciąż ma zobowiązania i brak chwili wytchnienia, jedynie tyle by napisać do przyjaciela. Falka Cousland musi dojść do porozumienia ze sobą w kwestii tego co chce, a...