R.19.

454 29 9
                                    

(Sandra)

Ogarnęła mnie ciemność. Przez chwilę czułam wokół tylko pustkę, a jednocześnie lekkie kołysanie. Upadam? Zemdlałam... Pod plecami poczułam coś niemal miękkiego. Gdzie ja jestem? To, na czym leżę, to na pewno nie jest trawa. Coś bardziej jak łóżko.

Usłyszałam szept. Ktoś powtarzał moje imię, a słowo to roznosiło się echem w próżni moich myśli. Nicholas? Ktoś potrząsnął moje ramię. Wyrwałam się. Chciałam otworzyć oczy, sprawdzić- czy to On? A jeśli tak, to chciałam mu kazać spadać na drzewo. Banany prostować!

-Sandra, do jasnej... Obudź się!- nie, ten głos z pewnością nie należał do Niko. 

O co, kurcze, chodzi? GDZIE JESTEM? I co za dziewczyna mną teraz potrząsa?! Nie ma rady- oczy, otwórzcie się!

Spojrzałam prosto na otuloną cieniem nocy twarz ukochanej kuzynki. Margtt, ze swoją kasztanową czupryną i pieprzykiem pod okiem, w pełni ubrana. Stała nade mną, a jej oczy niemal wyłaziły z orbit. Jak ja tęskniłam za tą buźką...

-Co ja tu robię?- zapytałam, nim zdążyłam pomyśleć.

-Też chciałam o to zapytać- odparła swoim charakterystycznym sarkastycznym głosem.

-Ale kto mnie przyniósł z parku?

-San, nie mam pojęcia, o jakim ty parku mówisz. Jak widzisz, dopiero weszłam do domu. Usłyszałam jakieś szlochanie, więc wbiegłam tu i co widzę? Ciebie, płaczącą przez sen i miotającą się po łóżku, jakby ci kto tam pcheł nakład!

Z niedowierzaniem dotknęłam swoich policzków- mokre!?

-Jaki dziś jest dzień?

-No- spojrzała na mnie, chyba była coraz bardziej przerażona moim zachowaniem.- Piątek.. A jaki ma być?

-Pią...- nie wykrztusiłam nawet jednego wyrazu.

Wydałam tylko wyraźne westchnienie pełne ulgi. Czy to możliwe, by sen był tak bardzo realistyczny? Przeważnie zdażają się jakieś niespodziewane przeskoki czasoprzestrzenne, czy elementy fantastyczne (typu: zombie wyskakujące zza fontanny i porywające mojego chłopaka i tą dziewczynę).

A tu- nic!

-Co ty tu wogóle robisz?- drgnęłam, przypominając sobie o obecności kuzynki. W sumie sama o sobie przypomniała...- Wiedziałam, że przyjeżdżasz w tym roku, ale myślałam, że gdzieś na wasze wakacje.

No i masz ci los, dziękuję Margott. Wszystko wróciło, ze zdwojoną siłą. Nicholas. Matka. Brak Nicholasa. Wyjazd.

Nie będę już płakać... Nie płakać... Nie płakać!

Ale łzy nie posłuchały. One nigdy nie słuchają. A skoro już Margott zobaczyła, że płaczę, to mam przerąbane. Z kolei "przerąbanę" może oznaczać tylko "czas na opowieść". 

Zgodnie z moimi przewidywaniami- Margott wskoczyła na łóżko (które, swoją drogą, nie lekko się zatrzęsło pod jej masywną pupą) i rzuciła to dziecięco-szczenięce spojrzenie. Ja tłumaczyłam ów wzrok jako "No prooooszę, gadaj co się stało, bo i tak nie dam ci spokoju".

-Margott, nie teraz, okej? Rano... albo lepiej po szkole, bo to dłuższa historia- nie zdawałam sobie sprawy z własnego, cichego szlochu.

I nie miałam już na tyle siły, by powstrzymywać ten strumieć uczuć, poddałam się, przynajmniej w tej części wojny.

Na niebieskiej planecie powiadają jednak: "Przegrać bitwę, ale nie wojnę". Tak, mamo, wojna wciąż trwa, a ja mam ją zamiar wygrać.

 

Odwieczna...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz