Drobna Rosjanka obejmując się ramionami brnęła przez zawieruchę. W jednej ręce trzymała zakupy, a w drugiej torbę. Wiatr kiwał ją na boki, a ona sama co chwilę łapała oddech, zmęczona wędrówką.
Szła na wyższych butach, dopiero co po pobieraniu krwi i z ciężkimi zakupami. Powiedzmy to sobie szczerze, wiatr wiejący Ci prosto w twarz nie pomaga iść. Zdyszana w końcu skręciła do jednego z bloków. Próbując manewrować pomiędzy zakupami, a drzwiami weszła do niego. Przystanęła chwilę odpoczywając i próbując uspokoić oddech.
-Kiedyś go naprawdę zabiję... Co za skończony kretyn.
Oparła ręce na kolanach i próbowała opanować puls. Nie zauważyła nawet jak się na nią ktoś schylał. Był to czarnoskóry mężczyzna z lekkim zarostem. Uśmiechał się do niej przyjaźnie.
-Czy coś się pani stało?
Katrina spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie usłyszała jak schodził.
-Nie, wszystko w porządku - uśmiechnęła się do niego, ale ten nie za bardzo chciał uwierzyć, bo patrzył na nią podejrzliwie.
-Czy, aby na pewno?
-Tak, po prostu jest okropna pogoda, a ja mam jeszcze te torby - westchnęła, machając na nie, a mężczyzna spojrzał na nie stojące obok jej nóg.
-Może pani pomogę z tymi zakupami? Wyglądają na ciężkie.
-Nie, nie trzeba poradzę sobie.
Spojrzał na nią pobłażliwie i siłą odebrał torby.
-Jestem Sam Wilson.
Mężczyzna podał jej rękę, a brunetka podała mu swoją z wielkim uśmiechem.
-Katrina Vasiliewicz.
-Gdzie Ci to zanieść? - zapytał, niosąc na kolejne piętro jej toboły.
-Na czwarte piętro.
-Ciężkie to. Nie dziwie się, że musiałaś odpoczywać. Ile to dźwigałaś? - zagadnął, a zarumieniona dziewczyna przyjęła z wdzięcznością jego przejęcie sterów nad rozmową. Czasami czuła, że jej nieśmiałość, tak ,,pięlegnowana" od dzieciństwa brała nad nią górę.
-Dwie ulicy.
Mężczyzna spojrzał na nią z podziwem i z uznaniem zagwizdał.
-No nieźle.
Resztę drogi przebyli w milczeniu, aż doszli na czwarte piętro. Tam Sam odłożył torby i uśmiechnął się życzliwie.
-Dziękuję Sam - odwzajemniła uśmiech i zaczęła grzebać w torebce, poszukując kluczy.
-Ależ nie ma za co. Mam nadzieję, że się kiedyś spotkamy.
Katrina kiwnęła głową i wzięła od niego torby, a następnie udała się do mieszkania swojego brata. Zatrzymał ją jednak Wilson.
-Czemu idziesz do tego mieszkania? - zapytał nagle, a Katrina uniosła brwi na nagłą zmianę tonu jego głosu.
Sam nie wyglądał już przyjaźnie. Brunetka mogłaby porównać jego ówczesną postawę do obronnego psa.
-To mieszkanie mojego brata. Mam mu zanieść zakupy, a co?
Mężczyzna podszedł niebezpiecznie blisko i zimnym głosem spytał się Katriny, najdziwniejszej rzeczy o jaką mógł ją spytać.
-Jak miała na imię jego matka?
Vasiliewicz przełknęła głośno ślinę i spojrzała na Wilsona jakby całkiem zwariował.
-Słucham?
-Jak miała na imię matka ,,Twojego brata"? - wycedził zza zaciśniętych zębów. Kątem oka zauważyła, że jego prawa ręka zacisnęła się za czymś za jego plecami.
-Daria - odpowiedziała, ponieważ już wiedziała co Sam chowa i wcale nie chciała się przekonać czy ma rację.
Wzrok mężczyzny nagle zelżał i odszedł nie odzywając się ani słowa. Katrina wpatrywała się w niego dopóki nie zniknął jej z oczu. Po co mu była ta informacja? A wydawał się miły. No cóż ostatnio dużo się tu kręci wariatów.
Brunetka podrapała się po karku i weszła do mieszkania. Zdecydowała, że musi powiadomić o tym wydarzeniu Krisa. Wchodząc poczuła dobrze znany zapach ostrych męskich perfum, alkoholu i o dziwo zapach bardzo ładnego płynu pod prysznic. Jej brat używa innego. Czyżby sprawdziły się jej wizje, że Kristoffer jest homoseksualistą i w końcu znalazł sobie partnera?
W duchu zaśmiała się na tą myśli i zamknęła drzwi. W końcu rzucając torby na ziemię odetchnęła z ulgą i zaczęła ściągać buty. Robiąc tę czynność usłyszała ciężkie kroki. Jej brat w butach po domu? Wyprostowała się jak struna i zaczęła nadsłuchiwać.
Kris chodził po mieszkaniu w ciężkich wojskowych butach. I znając życie nabrudzi tymi buciorami jak nie wiem. Najprawdopodobniej właśnie wrócił z pracy i chciał trochę pouprzykrzać życie Katriny ciągłym sprzątaniem. Zdecydowanie przesadził.
-Ty skretyniały idioto! Nie dość jeszcze, że po mnie nie przyjechałeś, choć obiecałeś to jeszcze chodzisz po mieszkaniu w ubłoconych buciorach! Mam dość ciągłego sprzątania po Tobie. Ciągle mi robisz na złość!
Nic. Cisza. Katrina oddychała płytko, ale nie przez zmęczenie tylko złość. Była u lekarza, musiała zrobić zakupy, a Kris obiecał, że przyjedzie po nią, a ona nie dość, że stała pół godziny w deszczu to później przez godzinę szła w wichurze niosąc ciężkie zakupy i będąc tak osłabioną, że ledwo trzymała się na nogach.
-Rozumiem. Nawet mnie nie przeprosisz?
Cisza.
-Nawet głupiego ,,sorry''?
Katrina usiadła na niskiej szafce. Już nie wytrzymała, miała mroczki przed oczami.
-Kris... Ja Cię proszę. Ogarnij się i zacznij żyć!
Ciężkie kroki.
- W końcu.
Wstała szykując się na konfrontację ze starszym bratem, ale zamiast niego ujrzała... W sumie to nie wie kogo, gdyż została przyszpilona do ściany przez metalowe... Coś.
-Co do jasnej... - wycharczała i nie zdążyła dokończyć zdania ponieważ napastnik zaczął nagle ją dusić.
-Gadaj kto Cię przysłał?
Miała już ciemno przed oczami, ale doskonale słyszała jego słowa.
-Hydra? - głos mężczyzny niski i zimny, jakby wytopiony z metalu rozbrzmiewał w jej głowie.
Krew dudniła jej w uszach.
-Mów!
Zaczęła tracić powietrze.
-Jesteś ich agentką, prawda?
Jedyne co zdążyła wychrypieć to
-Jestem... siostrą! Siostrą! Krisaa...
Oki, pierwszy rozdział za nami
Ciężko mi było to wstawić. Poprawiałam chyba ze sto razy i nadal wydawał mi się zły. No nie wiem.*edit. Dobra zaczynam poprawiać XD
CZYTASZ
Opowieść Szekspira
Teen Fiction***W TRAKCIE KOREKTY*** Opowieść dzieje się zaraz po Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz. Nie ma i nie będzie Civil War ani Infinity War. Steve Rogers jest ścigany przez T.A.R.C.Z.A. z powodu Bucky'ego. Ukrywa się w mieszkaniu u inżyniera w T.A.R.C.Z...