Rozdział Dziesiąty

667 52 4
                                    

Podniosła ciężkie powieki i rozejrzała się po pokoju. Coś tu nie pasowało. Wstała i jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszędzie były porozrzucane płatki różowych róż. Spoglądała na to nie wierząc. Podniosła się z łóżka i dotknęła płatka, jakby nie wierząc, że naprawdę istnieje, czy tylko to wytwór jej wybujałej wyobraźni. Jednak róża okazała się prawdziwa. Podeszła do drzwi i rozglądnęła się po salonie. Był normalny, nie było żadnych kwiatów. 

-Co tu się do cholery dzieje?

Zamknęła drzwi. 6:37. Dotykała każdej z róż, nie wierząc w ich istnienie. Wymamrotała.

-To jakiś żart...

Nagle podmuch wiatru zerwał jej rozwichrzone włosy, a ona zauważyła, że jej okno było otwarte. Włamywacz, złodziej, morderca. Rozglądnęła się nerwowo, po pokoju sprawdzając swoją skrytkę na pieniądze, biżuterię, jednak wszystko było nienaruszone. W pośpiechu nie zauważyła na swoim biurku karteczki z podpisem Przepraszam. B.

.

Mężczyzna spoglądał smętnie w sufit. Spojrzał na telefon, jednak nie dostał żadnych wiadomości. Nagle ktoś zapukał do jego drzwi, a on wstał, mrucząc przekleństwa pod adresatem człowieka przez którego musiał zwlec się z łóżka. Otworzył drzwi, a w nich ukazał się nie kto inny jak Sam Wilson. Mężczyzna uśmiechał się do bruneta, jednak ten prychnął i już chciał zamknąć mu drzwi przed nosem, lecz ten przytrzymał je i podał mu kopertę. Zaproszenie na ślub. Barnes spojrzał na niego jak na idiotę, jednak czarnoskóry mężczyzna wzruszył ramionami z uśmiechem. 

-Twój ślub? - zapytał z uśmiechem, a Wilson pokręcił głową z zażenowaniem.

-A kogo innego? 

-Masz racje. Kto inny byłby na tyle idiotą, żeby się żenić - zapytał z sarkazmem puszczając drzwi, a Sam wszedł w głąb mieszkania. 

-Kto byłby na tyle idiotą, żeby obrażać fajną dziewczynę w której jest zakochany? - Bucky odwrócił się do Sama z mordem w oczach. 

-Czyli już wszyscy wiedzą?

- Natasha nie jest dobrą kobietą do zwierzeń. 

-Nie zwierzałem jej się - mruknął, wznosząc oczy ku górze.

Wilson pokręcił głową z uśmiechem. 

-Nieważne, przeprosiłeś ją? 

Barnes wstrzymał oddech i usiadł przy stole, a obok niego Sam.

-Można tak powiedzieć.

-Co jej powiedziałeś?

-Nic, ja po prostu... No sam wiesz...

Czarnoskóry mężczyzna wyglądał na zagubionego.

-Co ty zrobiłeś?

Brunet uśmiechnął się jednak nic nie odpowiedział.

.

Leżała na łóżku uśmiechając się jak wariatka. W jej pokoju pachniało różami, a ona sama upajała się tym zapachem. Zastanawiała co napisać Barnes'owi. Jakie słowa podziękowania? Nagle ktoś zapukał do drzwi, a w nich ukazała się miedziana czupryna Charlotte. 

-Hej... Wszystko w porządku? Wczoraj z Julie, martwiłyśmy się o Ciebie. 

-Tak, tak . Wszystko w porządku. W jak najlepszym.

Charr weszła już całkiem i gdy zauważyła porozrzucane płatki kwiatów, zrobiła wielkie oczy i przeniosła swój wzrok na Katrinę.

-Czy ja o czymś nie wiem? 

Opowieść SzekspiraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz