THE END

128 6 1
                                    

Heeej! Dawno się nie widzieliśmy, czy coś.. * nerwowo szura nóżką * No ale teraz enjoy!

[TIME SKIP]
Kilka dni minęło całkiem normalnie, wesoło, ciekawie i inne pozytywne przymiotniki. Długo by wymieniać. Ten OSTATNI dzień jednak różnił się od pozostałych dosłownie wszystkim. Twarze nastolaków pełne chęci do zabawy i imprezowania, zmieniły się w zaspane i znudzone życiem. Nikt nie chciał z tąd odjeżdżać, jeszcze nie. To zdawało się być za krótko, jakby kilka cudownych godzin. Każdemu wciąż mało, a Paryż niedługo miał stracić jednego mieszkańca, którym był wiadomo kto. Ktoś, bez kogo granatowowłosa nie wyobrażała sobie życia.

-ZBIÓRKA!- wściekły krzyk zagłuszył myśli uczniów, a niektórych dopiero wybuził z głębokiego snu. Z tego oto powodu zebrano się dopiero po trzydziestu minutach, ku niezadowoleniu kierowcy autobusu. Ciekawe, gdzie mu było tak śpieszno? Kobieta policzyła każdego z uczniów i po chwili ci byli zmuszeni do wejścia do pojazdu. W środku panowała duszność, jakby coś takiego jak klimatyzacja nie istniało. Marinette usiadła przy oknie, zaś Adrien tuż obok niej, po czym scisnął lekko jej zimną dłoń.
-Nie smuć się, proszę..- rozległ się uspokajający głos chłopaka. Brak odpowiedzi ze strony dziewczyny wpatrzonej w okno jeszcze bardziej go przejął. Zniknęły radosne ogniki tańczące w jej fiołkowych oczach, a zastąpiła je pusta przestrzeń.
*Czyżby tak bardzo martwila się moim wyjazdem?* pomyślał nastolatek. Długo potrwało nim znaleźli się znów w centrum Paryża. Uczniowie żegnali się, ale Mari jako pierwsza przepchała się przez tłum. Byle by wybiec. Byle jak najdalej. Adrien próbował się wydostać, jednak graniczyło to z cudem. Nie zdążył nawet przytulić ukochanej.

***

Obiecałeś przy mnie zostać.
Kłamałeś.

Obiecałeś nie puszczać mojej dłoni.
Kłamałeś.

Obiecałeś że zestarzejemy się razem.
Kłamałeś.

Obiecałeś na zawsze mnie kochać.
Czy to kolejne kłamstwo?

***

To trwało tak krótko, a przecież miało trwać do końca życia. Nie miała pojęcia co się z nią działo, nawet się z nim nie pożegnała, dlatego nie mogło zabraknąć wyrzutów sumienia. Powoli ją wyżerały od środka, idealnie idąc w parze ze smutkiem.
-Marinette, porozmawiaj ze mną- nalegała zmartwiona Tikki. Problemem było to, że granatowowłosa nie miała ochoty na konwersacje z nikim, a bynajmniej nie dzisiaj. I nie jutro.
-Zostaw mnie narazie.- odparła krótko, łamanym głosem, wskazując stworzonku przestrzeń czarnej torby. Zrezygnowane kwami  schowało się więc w tym oto miejscu. Marinette czuła pieczenie na delikatnych policzkach, po których przebiegały niewyraźnie, czarne linie. Rozmoczona kredka do oczu. Cholerne łzy.

***

To dzisiaj blondyn miał wyjechać już na zawsze, co znaczy nieodwracalnie. Wszystko pozamiatane, koniec. Zostało zorganizowane pożegnanie, gdzie zebrali się członkowie bliskiej rodziny, jak i dalekiej. Niektórych twarzy nawet nie rozpoznawał. Ale jedna rzecz bolała go najbardziej, mianowicie to, że najważniejsza osoba nie mogła się pojawić. Po godzinie żegnania się z "rodziną", szofer zawiózł Agreste'ów na lotnisko. Głos stewardessy od czasu do czasu informował o obecnej sytuacji, a podróż przebiegła bezpiecznie. Jednak co z tego że bezpiecznie, jak w atmosferze tak gęstej, że można by było kroić ją nożem. Nie zamienili ze sobą ani słówka przez ten czas. Gdyby wiedziała, że potrafi myśleć tylko o niej...

Dam dam dam... Tak, wiem ze krótkie i inne niż wszystkie. Wzięło mnie na coś smutnego. Ale jeszcze epilog, więc pamiętajcie, warto czekać :')

Wakacje z Biedronką i Czarnym kotem.Where stories live. Discover now