28.

384 15 0
                                    

Nie od tak wróciliśmy do siebie. Nie pstryknęłam palcem i on nie zapomniał o wcześniejszych latach. To nie było łatwe. My nawet nie spaliśmy w tym samym łóżku, co kusiło cholernie, ale zrobiłam to przede wszystkim dla niego - zostawiłam mu przestrzeń. Pozwoliłam, by znów pierwszy dzwonił, przychodził do mnie w najmniej oczekiwanych momentach i aby całował mnie, uciszając przy okazji. To wszystko bardzo nam pomagało. Nie skakaliśmy na głęboką wodę, a stopniowo oddalaliśmy się od brzegu. To wymagało wysiłku, ale tylko tak mogliśmy wspólnie dotrzeć do celu. Wróciły uczucia, które zostały w tyle, powoli wracała miłość, którą odrzuciłam na bok. Można było pomyśleć, że jesteśmy razem, znowu, tak na zawsze i oficjalnie. Ale nie byliśmy. Wciąż nie kochaliśmy się. Były tylko pocałunki, jak w liceum. Nie naciskałam, on nie wspominał. Po prostu poznawaliśmy siebie na nowo, zaczynaliśmy kochać siebie nawzajem tak, jak powinniśmy od początku do końca. Ale tym razem końca nie było.

Shailene wysłała mi zaproszenie na ślub. Miał odbyć się pod koniec czerwca. Oczywiście podkreśliła to, że mam być druhną. Mam być - nie prosiła. Takie zachowanie zaczynało mi się podobać, nie musiałam się zastanawiać. Aaron też nauczył się stanowczości, nie zostawiał mi możliwości wyboru, co znacznie ułatwiło nam życie. Nathaniel zabierał mnie na kawę, wychodził ze mną na spacery i znowu grał ze mną w pokera. Ojciec nie posiadał się z radości, matka zrobiła się jakby młodsza o kilka lat.

- Mam w czwartek wolne. - nie uniósł wzroku znad talerza. Skupiłam się na tym, jak bawił się widelcem. - Czuję się w obowiązku zobaczyć twoją małą bratanicę. - uśmiechnęłam się. - I jestem w pełni gotowy stanąć twarzą w twarz z Hunterem.

- On tylko na to czeka. - w końcu spojrzał na mnie niepewny. - Aaron.

- Hm?

- Wszyscy czekają. - spuścił głowę.

- Brenton też?

- Też.

- Tęsknie za nimi.

- Są twoją rodziną.

- Naszą. - poprawił mnie i wyciągnął dłoń. Położyłam na niej swoją. - Trochę mnie nie było.

- Dosłownie i w przenośni. - pokazał mi szeroki uśmiech, który zaraz zamienił się w nonszalancki. Wracał. Wracał ten cwany i pewny siebie Aaron, który pewnie wział sobie moje życie.

***

- Ale...

- Daj mi talerz!

- Najadłem się, mamo.

- Nie najadłeś.

- Zjadłem wystarczająco.

- Oj tam. Dołożę ci.

- Ale mamo...

- Cicho. Daj mi go. - stała nad nim z wyciagniętą dłonią, a ojciec aż krztusił się ze śmiechu. Lepsza nie byłam, bo właśnie brałam chusteczkę. Brunet popatrzył na mnie, szukając ratunku, ale tylko wzruszyłam ramionami. Westchnął głośno. - Widzisz? Nie bolało. - z szerokim uśmiechem dołożyła na talerz makaron z sałatką.

- Dziękuję. - odburknął.

- Smacznego. - tato zdołał wykrztusić z siebie jedno słowo. Złapałam się za brzuch, płacząc.

- Jedz, kochanie. - zgromił mnie wzrokiem.

- Sam chciałeś, jełopie! - wybłuszyłam oczy, a Aaron parsknął śmiechem. - Nie wmawiaj mi... - kobieta przystanęła w półkroku. Uśmiechnęłam się, kiedy mój facet wyprostował się, odchrząkając.

You're an evilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz