PROLOG

1K 91 230
                                    

Pamiętam doskonale tę przeklętą przez Boga noc. Przenikliwą ciemność nieba łagodzoną przez miękkie światło gwiazd rozświetlających nieboskłon. Letni wieczór, zwykły, kolejne małe ziarenko przesypane we wciąż odmierzającej czas klepsydrze życia. Nic nieznaczący element w ogromie otaczającego nas wszechświata. Nieomal czuję powiew letniego zefirku wpadającego przez uchylone okno, pieszczącego skórę swym łagodnym kojącym dotykiem. Widzę mały różowy pokój na poddaszu rodzinnego domu w Peterstown — miejsca, w którym spędziłam jedyne szczęśliwe chwile swego podłego życia. Cały mój świat skupiał się na tych czterech kątach, poczuciu bezgranicznego bezpieczeństwa i troski, jaką otrzymywałam tu od swych cudownych rodziców.

Doskonale pamiętam to pomieszczenie, którego centralną część zajmowało rzeźbione, białe łóżko stające się co wieczór niemym słuchaczem, opowieści snutych przez mą ukochaną matkę. Pamiętam jak w ogromnym skupieniu, spijałam wszelkie słowa płynące z jej warg. Wiele oddałabym, by usłyszeć raz jeszcze ten cudowny dźwięk jej melodyjnego głosu, który wspaniale koił dziecięce troski, dając poczucie bezpieczeństwa i rodzicielskiej miłości.

— Pani Aoife (wypowiada się EJFA) Underwood? — z rozmyślań wyrwał mnie niezniecierpliwiony głos dziwnie patrzącej na mnie pielęgniarki. – Doktor Machony czeka już na panią w gabinecie — powiedziała kobieta, po czym odwróciła się na pięcie, jakby chciała jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.

Znów odpłynęłam.

Kolejny raz uciekłam w dobre chwile, na morzu złych przeżyć szargających moje życie. Obiecałam sobie, że teraz będzie inaczej, że tym razem będę walczyć, ale to coś w mojej głowie jest tak trudne do przezwyciężenia. Ciemność zawsze wraca, z dwukrotnie większą siłą pochłaniając kolejne kawałki mojej duszy.

Ci ludzie! Dlaczego oni tak na mnie patrzą? Dlaczego oni wciąż szukają we mnie szaleństwa, podczas gdy to oni zachowują się jak obłąkani, wpatrując się we mnie oczami przepełnionymi strachem. Idioci!

— Witaj Aoife! Dawno się nie widzieliśmy. Jak twoje samopoczucie? — Z szerokim uśmiechem na swej zadbanej do granic możliwości twarzy zapytał doktor Machony.

Nienawidziłam tu przychodzić! Czułam się tutaj jak szaleniec, czubek, którym przecież nie jestem! Przeklęte leki, zamiast pomagać, robiły ze mnie jakiegoś pieprzonego zombie! Nie mogę się jednak wygadać! Muszę udawać, dla własnego dobra. Ciiii. Skup się! Skup!* Ten człowiek to naprawdę inteligentny przeciwnik, który tylko czeka na choćby jedno moje małe potknięcie, aby naszprycować kolejnymi garściami okropnych piguł, odbierających mi zmysły.

— Ach dziękuję! — Uśmiechnęłam się w środku. Wyszło dobrze, naturalnie. — Doskonale doktorze, czuję się coraz lepiej! — powiedziałam, kłamiąc jak z nut, niczym zawodowy pokerzysta blefowałam bez najmniejszego nawet mrugnięcia powieką.

Mężczyzna spojrzał podejrzliwym wzrokiem, z którego nie potrafiłam nic wyczytać. Kamienne spojrzenie wywołało zimnym dreszcz, który przeszył ciało od stóp do głów. Doktorek kolejny raz przywdział maskę, zza zasłony której mógł mnie oceniać! Muszę się bardziej pilnować, muszę walczyć... Czy kiedyś czułeś, jak dwa jestestwa mierzą się, szukając w tym samym czasie, słabego punktu u drugiej strony? Jeśli tak, to wiesz doskonale, czym była ta chwila. Dociekliwy rozdzierający wzrok świdrował moją duszę, próbując wydrzeć z niej najgłębsze tajemnice. Niczym czarnoksiężnik mężczyzna próbował przebić cienką, zwiewną zasłonę oddzielającą nasze dwa światy. Fizycznie czułam jego obecność w mojej podświadomości, odczuwałam, jak coraz mocniej próbuje wedrzeć się z przeraźliwą furią za barierę, będącą ostatnią linią mojej obrony. Fala gorąca zalewała moje ciało, wszystkie bodźce wokół zdawały się przybierać na sile, docierając do zmysłów ze zdwojoną mocą. Tym razem nie wytrzymam, tym razem mu się uda...

Dwa światy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz