ROZDZIAŁ X W BLASKU ŚWIATEŁ

65 17 45
                                    

Otępiałe zmysły, gwałtownie wybudzały się ze snu, odzyskując pełną sprawność. Przerażający sen ciągle jeszcze świdrował umysł, powodując, nieznośny ból głowy i szybsze bicie serca. Zamglony wzrok błądził po konturach pomieszczenia, próbując zlokalizować znajome kształty. Skąpane w miękkim świetle księżyca miejsce, wydawało się teraz oazą spokoju. Wszystko tu było znajome, swoje, nie tak obce, jak korytarze z nawiedzającego mnie kolejny raz koszmaru. Nawet niemiła pielęgniarka, wydawała się teraz mniej straszna niż zwykle. Zebrałam myśli do kupy.

— Musisz wytężyć umysł, przypomnieć sobie. Kim było to dziecko? Dlaczego jej mama tak cierpiała? I dlaczego do cholery śni się to właśnie mi?! Dlaczego właśnie mi? — Pytania bez odpowiedzi ciągle odzywały się w głowie, wzmagając uczucie paraliżującego niepokoju.

Nocną ciszę, niespodziewanie przeszył metaliczny dźwięk, którego nigdy wcześniej tu nie słyszałam. Piskliwy, przenikliwy, straszny. Jego natężenie, wzmagało się. Chór z głowy kolejny raz dał znać o sobie, wybuchając jak na komendę gromkim, odrażającym śmiechem. Demony z mojej głowy zdawały karmić się moją niemocą i strachem.

— To twój koniec idiotko! Koniec. Słyszysz? Nie będziesz już marnować powietrza! — Rozszalały, kipiący złością głos zagrzmiał w umyśle. Wtórowały mu inne, wykrzykując, grożąc i złorzecząc na przemian. Cały ten harmider dezorientował, utrudniając zebranie myśli w jedną całość.

— Co jest prawda? A co nie? Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Nakryłam głowę kołdrą. Niczym małe dziecko, chciałam pozbyć się swoich sennych koszmarów, uciekając przed światem. Niczego w tej chwili nie pragnęłam tak bardzo, jak odnaleźć swój azyl, spokojną przestań, na rozszalałym oceanie mego życia. Głosy za nic jednak miały moje naiwne marzenia.
Dźwięk na korytarzu przybliżył się do drzwi sali, w którym się znajdowałam. Chrapanie pielęgniarki ucichło. Przenikliwa, ciężka cisza zawisła w powietrzu. Czas zdawał się na chwilę zatrzymać. Elektroniczny zamek w drzwiach zapiszczał, zwiastując otwarcie drzwi izolatki. Dźwięk ciężkich kroków wypełnił pomieszczenie. Podświadomie wyczuwałam obecność kogoś obcego. Cichy pisk wyrwał się z krtani. Adrenalina uderzyła w żyły. Pierwotne instynkty ucieczki, odezwały się ze zdwojoną siłą. W głowie przewijało się tysiące myśli, planów, przerażających scenariuszy. Co, jeśli głosy spełniły swoją obietnicę? Co, jeśli on naprawdę po mnie przyszedł? Nieznośne pytania wierciły mózg. Mięśnie napięły się gotowe do obrony. Chwila wydawała się nie mieć końca.

— Siostro postawmy to łóżko w rogu. — Opatrunek uciskowy! Szybko! — usłyszałam rozkazujący głos pielęgniarza.

Nieśmiało wyjrzałam spod kołdry, zawstydzona swoim dziecięcym zachowaniem. Chciało mi się wyć. Czy ten koszmar się skończy? Czy już nigdy nie będzie normalnie? Kim się stałam, jeśli dźwięk kółek szpitalnego wózka potrafi mnie tak wystraszyć? Jak mam normalnie funkcjonować, jeśli wszędzie widzę czyhające na mnie demony?! Boże to musi się zakończyć! Nie chcę żyć w ciągłym strachu!

Nieśmiało, uniosłam kołdrę. Przez niewielką szparę, dostrzegłam przedramię dziewczyny, rozorane wieloma głębokimi ranami. Jej ręce usiane były podłużnymi cięciami. Strugi krwi spływały cienkim strumykiem na łózko, plamiąc pościel. Inne, wartko spływały na podłogę, tworząc czerwoną plamę posoki. Metaliczny zapach krwi z siłą wdzierał się w nozdrza, powodując mdłości. Podświadomie mocniej odchyliłam kołdrę.

— Skończysz jak ona dziwko! Była nieposłuszna! Zła! Nie słuchała! Widzisz? — głosy w głowie, karmiły się przeraźliwym widokiem. Czułam ich satysfakcję, dominację. Szalały, były złe, przepełnione gniewem skierowanym we mnie. Czułam się uwięziona w wewnątrz ciała. Złowieszcze okrzyki otaczały mnie z każdej strony, krążyły nade mną niczym wygłodniałe sępy. Stałam sama na pustyni swej świadomości, bezbronna, w każdej chwili gotowa na ostateczny atak, który jednak nie nadchodził. Demony wewnątrz mnie żywiły się strachem, słabością, złością. Usiadłam na łóżku, zamykając oczy. Rękami zasłoniłam uszy. Miałam dość całego otaczającego mnie świata, miałam dość tego miejsca i tych ludzi! Po policzku spłynęła słona łza. Nigdy jeszcze nie czułam się tak bezsilna i zła. Mój świat rozpadał się na tysiące kawałków, wśród których nie było nadziei. W jednej chwili zrozumiałam jak infantylne, było moje zachowanie przed chwilą. Roześmiałam się przez łzy, które ciągle spływały po mokrych policzkach.

Dwa światy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz