ROZDZIAŁ II ŚWIAT BARW

401 59 183
                                    

 — Pobudka! Czas na leki — Zbudził mnie głos, stojącej nade mną, pulchnej pielęgniarki, z pięknymi czarnymi jak węgiel włosami. Na jej twarzy malował się uśmiech sięgający od ucha do ucha. Zdrowe zęby błyszczały, w świetle wpadających do pokoju promieni porannego słońca. Jasność i cień, dwaj bracia, odwieczni konkurenci, walczyli o dominację w zajmowanej przeze mnie sali.

— Czy nawet tu nie dacie mi się wyspać? — rzuciłam ze złością, niechętnie odbierając z rąk siostry, zlecone przez Machonego specyfiki.

Ciało w dalszym ciągu pogrążone było w letargu. Cholerne myśli, nie dawały wypocząć. Zawsze wtedy, gdy już miałam zamykać oczy, zaczynały płynąć wartkim, porywistym strumieniem, niby chwile, tylko moment, a później...pstryk i świt! Zdrzemnęłam się dziś może ze trzy godziny! Mimo krótkiej drzemki, bo inaczej przecież nie da się tego nazwać, czułam jednak w sobie ogromną moc. Moje ciało i umysł wybudziwszy się na dobre, poczęły pracować na pełnych obrotach. Wieczorna gonitwa myśli zelżała odrobinę, dając mi teraz szanse na uporządkowanie potoków idei co chwila rozbłyskujących w innym zakątku umysłu. Świat wydawał rysować się w wyraźnie jaśniejszych kolorach niż jeszcze wczoraj. Szara i brudna rzeczywistość przybrała pastelowe kolory. Jakaż to była zmiana! Ściany, one wcale nie były szare! Biały, kojący kolor pokoju wydawał się teraz tak intensywnie docierać do moich zmysłów. A to plastikowe krzesło, stojące w rogu pokoju, to nieprawdopodobne, jeszcze wczoraj miało barwę zgniłej szarej pleśni, dziś było zielone! Zielone! Rozumiesz? Jak wiosenna trawa, nieśmiało budząca się do życia! Feeria kolorów ogarnęła całą salę.

Nawet pobyt tutaj zdawał się nie taki zły, jak myślałam na początku. Cóż, jakby nie było, to jakaś odmiana, od siedzenia w czterech ścianach mieszkania, którego każdy kąt wydawał się już tak dobrze znany. Nigdy nie lubiłam zgiełku ulicy. Ludzi błądzących pośród betonowej dżungli. Ich szeptów za plecami, oczu wodzących za każdym moim krokiem. Teraz miałam ochotę być jedną z nich! I wiesz co? Wiedziałam, że mogę! Że dam radę! To był mój czas! Moja chwila!

— Popij złociutka — powiedziała, podając mi kubek z zimną wodą pielęgniarka.

— Doskonale! — wypaliłam z zadowoleniem. Gwałtowny okrzyk spowodował, że pracownica służby zdrowia, aż podskoczyła do góry, przyjmując postawę obronną.

— Nic ci nie jest kochanie? — zapytała, po chwili, śmiejąc się sama z siebie.

— Nie, nie, siostrzyczko, jest cudownie! — wyrzuciłam na jedynym wdechu.

— O dziewiątej spotkanie w świetlicy. Obecność obowiązkowa — rzuciła na odchodne. Po czym wyszła, puszczając w moją stronę oczko.

Przesłoniony kratami, świat budził się właśnie do życia. Słońce coraz śmielej wychodziło zza malutkich chmurek, wypełniając pokój promieniami, załamanego światła, w różnych kolorach. Ćwierkanie ptaków, z okalającego szpital parku, roznosił się po całej okolicy. Ich śpiew. Ja naprawdę znów go słyszałam! Nie pamiętam już, kiedy zdarzyło mi się to poprzednio. 

Sprzyjająca aura spowodowała, że zwlekłam się z łóżka z większą niż zazwyczaj werwą, próbując doprowadzić, pierwszy raz o dłuższego czasu, do jako takiego ładu, swoje włosy.Cholera! Czy wydarzenia wczorajszego wieczora naprawdę były realne? A może to wszystko jest jakimś snem, w którym wciąż tkwię, nie mogąc się wybudzić? Ojciec wydał się dziwny. Zniknął tak szybko, pozostawiając mnie samą. Na nikogo nie mogę liczyć. Muszę radzić sobie sama. I ten chłopak. Niech ja go dorwę! Dupek! Fakt, że przystojny, ale jednak dupek. Achhh, chwilo trwaj wiecznie! Jak cudownie było znów widzieć kolory i słyszeć dźwięki! Nie byłam w stanie zapanować nad myślami które z szybkością błyskawicy przemykały przez mój umysł.

Dwa światy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz