ROZDZIAŁ VI CIEMNE CHMURY

235 35 213
                                    

Przeszywający ból głowy wybudził umęczone ciało ze snu. Zaspane oczy niemrawo przywracały ostrość widzenia, w ogarniętej półmrokiem szpitalnej sali. Nienaturalnie wydłużone cienie łóżek, błądziły po wyłożonej linoleum podłodze. Przeraźliwa cisza, do której nie byłam przyzwyczajona, przerywana była przez odgłosy, dochodzące zza zakratowanego okna, wychodzącego na stary szpitalny park, w którym rozgrywał się spektakl fundowany przez siły natury. Wiatr za oknem wzmagał się, pogwizdując złowieszczo. Smagane wichrem konary, ociężale kołysały się, pojękując złowrogo. Podmuchy batożyły ich gałęzie, wprawiając w szalony, przerażający taniec. Gnieżdżące się w koronach ptaki, zerwały się z głośnym protestem w górę, zataczając koła, nad ożywionymi przez wichurę drzewami. Malutkie krople deszczu nieśmiało wybijały pulsujący rytm o szybę, rozbryzgując się na gładkiej tafli szkła, by bezszelestnie obfitymi stróżkami spłynąć ku ziemi. W oddali niebo raz po raz przeszywał jasny rozbłysk, błyskawica rozszarpujący gładką fakturę granatowego nieboskłonu na pół. Raz...dwa...trzy...soczysty grzmot rozszedł się po okolicy, wprawiając w drżenie szyby starych szpitalnych okien. Nadchodziła burza.

Kątem oka spostrzegłam znajomą, grubą pielęgniarkę całkowicie pochłonięta lekturą jakiegoś pisma, która pochylała się nad biurkiem, zaczytując się w kolejnych stronicach magazynu. Pulchna kobieta, na której haczykowatym nosie oparte były okulary zdawała się niezwykle przejęta treścią gazety. Zbyt mocne różowe cienie i ciężkie ciemne kreski nad jej ruchliwymi, świńskimi oczami, nadawały jej charakteru starej lampucery. Upływ czasu zrobił swoje. Zorana zmarszczkami twarz, mimo mocnego makijażu zdradzała brązowe przebarwienia jej zmęczonej czasem skóry, która na jej szyi zwisała obleśnie w dół, tracąc swą młodzieńczą jędrność. Wzdrygnęłam się na myśl, że mogę tak kiedyś wyglądać. Czasu się nie zatrzyma — pomyślałam.

Ogarnęłam wzrokiem salę. Na drugim łóżku, znajdującym się opodal mojego, jak gdyby nigdy nic spał Liam. Jego męskie, twarde rysy twarzy przyciągały wzrok. Niesfornie rozrzucone włosy nadawały mu chłopięcej urody, jednak zarost, pokrywający twarz,  wyraźnie kontrastował z młodzieńczym wyglądem, dając pierwiastek zawadiackiej natury . Wydatne, delikatnie rozchylone usta, działały dziwnie na moją wyobraźnię. Aoife co się z Tobą dzieje?! Uspokój się — skarciłam się w duchu, nie mogąc jednak nadal oderwać wzroku.

— Czemu się tak gapisz? — zaskoczona niespodziewanym szeptem, spostrzegłam szeroko otwarte, piwne oczy Liama, w których głębi mogłabym się zatopić.

— Nie mogę spać, nic ci do tego! — Wyszło nieco zbyt agresywnie, pomyślałam, rugając się w duszy.

Zapadła chwila milczenia. Nasze spojrzenia w jednej chwili starły się, mocując ze sobą dłuższą chwilę. Nieustępliwość chłopaka wywarła na mnie nie małe wrażenie. Było w nim coś magnetycznego, niedostępnego, coś, co przykuwało moją uwagę. Świdrujący wzrok pełen był łagodności, choć chłopak silił się, aby to jak najlepiej skrywać. Niewidzialna maska szczelnie ukrywała jego emocje.

Gwałtowny, głośny grzmot zmącił ciszę nocy. Odruchowa, natychmiastowa reakcja ciała spowodowała, że powieki zacisnęły się mocno, a ciało skuliło pod wpływem nieoczekiwanego odgłosu. Niemal w tej samej chwili do moich uszu dotarł śmiech wydobywający się z ust Liama. Palące ciepło rozeszło się po mojej twarzy. Dupek! Jak on śmie! — pomyślałam serwując mu najbardziej nienawistne spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć w tym momencie. Zabieg ten nie wywarł jednak na nim żadnego wrażenia. Jego twarz zdominowana była przez ten sam co wcześniej wyraz głębokiej obojętności. Lewy kącik ust opadał ku dołowi, powodując jakąś dziwną dysproporcję na jego twarzy.*(wyjaśnienie na dole) Dostrzegłam sine cienie pod oczami, które zdawały się przygaszać blask piwnych tęczówek. Pełen smutku przygaszony wzrok w dalszym ciągu wlepiony był we mnie.

Dwa światy...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz