ODCINEK XVII

30 5 4
                                    

                                                      FRANGELD

                                                                  I

Lot na grzbiecie smoka. Gdy Endoriil spędzał swoje dzieciństwo i wczesną młodość w spokojnych lasach Woodmer, do głowy by mu nie przyszło, że przyjdzie mu podróżować na wysokości kilkuset metrów, a podczas tej przygody będzie się kurczowo trzymał przeróżnych wypustek na ciele gada, którego każdy, nieważne człowiek czy elf, bałby się jak żadnego innego stworzenia na świecie. A jednak leciał i po kilku minutach, które spędził na znalezieniu najodpowiedniejszej metody trzymania się Odahviinga, mógł podziwiać widoki. Świat z tej perspektywy wyglądał zupełnie inaczej. Endoriil nie miał czasu na myśli o słuszności swojej decyzji; patrzył w dół, gdzie bardzo szybko ludzkie sylwetki przestawały być widoczne. Widział malutkie wydawałoby się miasteczko, które leżało u podnóża gór - to było Falkreath. Pęd powietrza utrudniał mu nabieranie kolejnych oddechów. Podróż była ciężka. Ale nie dla Odahviinga, który co parę chwil ostro nurkował, by za moment wznieść się jeszcze wyżej. Bosmer miał momentami wrażenie, że smoka bawi straszenie swojego pasażera.

- Krill, fahliil - rzekł gromko smok, wyprostowawszy tor lotu.

- Ja nie rozumiem. Fahliil to elf, wiem, ale nie rozumiem pierwszego słowa - odkrzyknął Endoriil, przymykając oczy. Jego rdzawe włosy szalały na wietrze, zderzając się z kolejnymi falami powietrza.

- Fahliil nie zna Thu'um. Dovah nie zna Zul.

- Masz rację. Wiedz jednak, jeśli rozumiesz, że jestem ci wdzięczny.

Smok nie zareagował. Leciał dalej, ale nieco obniżył lot. Mijali łańcuch górski oddzielający Skyrim od Cyrodiil. Endoriilowi wydawało się, że widzi jakieś ciemne chmury, ale już po chwili zorientował się, że to latające w oddali smoki. Było ich mnóstwo, co najmniej kilkanaście. Do tej pory myślał, że Odahviing był zaledwie jednym z kilku, które przetrwały konflikt między Alduinem i Dovahkiinem. Jednak w oddali widział wiele młodych smoków, które żyły w odosobnionym miejscu, gdzie ludzka stopa zapewne nigdy nie stanęła. Zorientował się, że być może jest jednym z pierwszych śmiertelników, którzy to widzą. Dostrzegał niewielką dolinę na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza, otoczoną przez góry owleczone głębokimi warstwami śniegu, lodu i chmur, kojarzącą się z bezpieczną kołyską, w której dziecko przetrwa najtrudniejszy okres życia. W jej obrębie znajdowały się smocze legowiska. Smoki odradzały się. Ciekawe, czy Dovahkiin o tym wie? - pytał sam siebie elf.

Niedługo po przekroczeniu granicy z Cyrodiil smok wzbił się ponad chmury, gdzie było znacznie chłodniej, ale i wiatr był bardziej regularny. Pierwsze przeszkadzało elfowi, który dokładnie otulił się swoim płaszczem, drugie sprawiało, że Odahviing mniej się męczył. Endoriil wytrzymał bez snu do chwili, kiedy słońce zaszło za horyzontem. Niebo nie było bezchmurne, ale tym razem Bosmer był ponad obłokami i mógł obserwować księżyce Nirnu i setki tysięcy gwiazd. Kojący widok - pomyślał i zamknął oczy.

                                                                   *

- Fahliil! - krzyknął Odahviing i gwałtownie zanurkował. Przez chwilę latał wkoło, szukając miejsca do lądowania.

Pod nimi rozpościerał się wielki las. Gęsty las - puszcza Valen. Tylko tu drzewa rosły tak wysoko i tak gęsto. Endoriil nie wiedział, ile przespał, ale byli już na miejscu. Było około południa. Czy to możliwe, że lot ze Skyrim do Valen zajął smokowi ledwie dobę?

TheElderScrolls: Taki LosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz