ODCINEK XXVIII

49 3 7
                                    

                                     ZJAZD MOŻNYCH

                                                                        I

Endoriil spał krótko, bowiem adrenalina zgromadzona w jego organizmie na więcej nie pozwalała. Bitwa była wygrana, ale on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to zaledwie początek walki. Kadra oficerska nocowała w koszarach altmerskiego garnizonu, podczas gdy większość Korpusu spała pod gołym niebem bądź na skraju lasu. Endoriil i Marek Verre nie chcieli ryzykować wpuszczenia zbyt dużej ilości żołnierzy do miasta, więc postanowiono tylko wprowadzić do Arenthii trzy kompanie, aby zaprowadziły względny porządek w mieście. W tej chwili słońce wzbijało się już coraz wyżej, a powietrze zdominował ukochany przez Endoriila zapach świeżutkiej rosy. Za chwilę kadra oficerska miała wykonać triumfalny wjazd do miasta, gdzie przy Pałacu czekał już Mael Verre. Wciąż jednak było parę spraw, którym dowódca Korpusu chciał poświęcić kilka chwil. Najpierw wstąpił do szpitala polowego, w którym norscy medycy i ich elfi pomocnicy nie zmrużyli oka w ciągu tej niezwykle długiej dla nich nocy.

Woodmerczyk wszedł do największego namiotu, postawionego na wciąż mocno zabłoconym podłożu. Warunki nie sprzyjały operacjom, których wielu merów potrzebowało. W pomieszczeniu dominowały jęki pacjentów. Przy wejściu leżeli najlżej ranni, którym założono zaledwie prowizoryczne opatrunki, zajmując się pilniej tymi, którzy byli o krok od śmierci. Wśród lekko rannych Endoriil spostrzegł białowłosego Sarudalfa, który mocno wyróżnił się na polu bitwy, walcząc jako dowódca plutonu będącego częścią kompanii Neafel.

- Sarudalfie, ciężkie rany? - spytał, spoglądając na zaszyte już rozcięcie na lewym ramieniu mera. Elfia pielęgniarka owijała je właśnie w śnieżnobiały bandaż.

- Ledwie draśnięcie - odrzekł Sarudalf, a jego powieki walczyły z chęcią zapadnięcia w głęboki sen. Był strasznie zmęczony. - Wspieraliśmy Latamejów z lewej strony, zgodnie z twoim rozkazem. Trochę oberwaliśmy, ale... No cóż, to nic w porównaniu z kompaniami Darena. Ten ostrzał łuczników mocno ich zdziesiątkował. Wielu zostało na polu bitwy, wielu jest tutaj.

- Widziałem, jak walczyłeś - odrzekł Endoriil. - A Daren dowodzi całą dywizją Korpusu, chociaż od dawna chciał być z Darelionem przy naszej jeździe. Przychylę się do jego prośby. Neven dostanie awans, przejmie całą dywizję Darena. Co powiesz na przejęcie kompanii po Nevenie, hm?

- Ja... - Sarudalf uniósł zaczerwienione oczy. - Niedawno się do was przyłączyłem, a już powierzasz mi los ponad dwustu swoich merów?

- Walczyłeś dzielnie. Nie mam powodu, żeby wątpić w twoje intencje. Obserwowałem wszystko z jednego z wozów i widzę, że jesteś doświadczonym wojownikiem. Zgadzasz się?

Kilka elfów kasłało na materacach wokoło nich. Pluli krwią. W całym namiocie unosił się nieprzyjemny zapach, a zza kotary, postawionej w jednym rogu, rozległ się przeciągły kobiecy krzyk.

- Przez te wrzaski nie mogę spać... - rzekł Sarudalf po chwili. - Zgadzam się. Gdzie mam się zgłosić?

- Poaltmerskie koszary. Nie wiem jednak czy do mnie. Jeśli by mnie tam nie było, to... Hmm... Neven jest we Frangeldzie, więc wygląda na to, że to Daren przejmuje dowodzenie.

- A gdzie się wybierasz? - Sarudalf był mocno zaskoczony.

- Od razu po ceremonii pod Pałacem wyruszam gdzieś z Markiem. Albo nawet przed ceremonią. Na razie wolał więcej nie mówić.

- Ufasz mu? - spytał białowłosy.

- Gdyby nie on, to wszystko nie byłoby możliwe. Zdrowiej, bo taki żołnierz jak ty przyda się jeszcze nie raz.

TheElderScrolls: Taki LosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz