Eren
,,Boję się. Boję się, że mnie znienawidzi. Boję się, że mnie zostawi. Nie chcę wracać do tych wspomnień, ale wiem, że muszę. Należy mu się ta wiedza."
Oderwałem się od Levi'a, tym samym, odsuwając się od niego. Skuliłem się, wziąłem głęboki wdech i, nie patrząc na mężczyznę, pogrążyłem się we wspomnieniach. Bolesnych wspomnieniach.
Zacząłem opowiadać.-Miałem 9 lat, gdy byłem zmuszony zabić.
Pamiętam, że poszedłem wtedy z ojcem do pewnej rodziny. Był lekarzem, więc to chyba zrozumiałe. Niestety, gdy tam dotarliśmy, zastaliśmy masakryczny widok. Państwo Ackerman nie żyli; ich córki nigdzie nie było. Została porwana przez handlarzy niewolników. W dzisiejszych czasach nadal się coś takiego spotyka. Poszliśmy ich śladem; doprowadziły nas one do domku przy lesie. Ojciec kazał mi zaczekać, a sam poszedł wezwać policję, bo w tym miejscu nie było zasięgu. Sprzeciwiłem się. Gdy tylko zniknął mi z oczu, włamałem się do środka i zabiłem 2 ludzi. Dorosłych mężczyzn. Nie wiedziałem tylko, że było ich trzech. Ostatniego zabiła ona, Ś.P. Mikasa, gdy ten próbował mnie udusić. Byłem bezsilny. Mogłem tylko mówić. Ledwo wycharczałem kilka krótkich zdań. Kazałem jej walczyć. Nie wygra, jeśli nie będzie walczyć. Zrobiła to. Zabiła. Chwilę po tym, do domu wbiegł policjanci, a za nimi mój ojciec. Nic nam nie zrobili, w końcu działaliśmy w samoobronie, poza tym, byliśmy tylko dziećmi. Można powiedzieć, że nam się upiekło. Ojciec był zły, ale równocześnie szczęśliwy, że nic nam nie jest. Był wieczór,dlatego było zimno, więc dałem jej mój czerwony szalik. Nigdy się z nim nie rozstawała. Rozumiesz? -parskam cicho-Nie rozstawała się z szalikiem, bo dostała go ode mnie. Ale wracając, moi rodzice zaadoptowali ją. Zostaliśmy rodzeństwem. W tym czasie poznaliśmy również Armina, mojego Ś.P. przyjaciela. Nie odwrócili się ode mnie, mimo że byłem ciężkim dzieckiem. Często wdawałem się w bójki, które przegrywałem, ale mimo to, nadal dawałem się sprowokować lub sam prowokowałem. Nie dostawałem dużego manta, bo wszyscy bali się Mikasy, a ona mnie broniła.-potrząsnąłem głową z cichym śmiechem. Levi złapał mnie za rękę, dodając mi otuchy.
Czułem na sobie jego badawczy wzrok, ale nie spojrzałem na niego. Nie potrafiłem. Jestem mu wdzięczny, że mi nie przerywa, nie pyta, tylko słucha. Wziąłem wdech i kontynuowałem.
-Kilka lat później zginął nasz ojciec. Poszliśmy z mamą do centrum handlowego, ale przed wyjściem dał mi ten klucz-wyciągnąłem klucz, zawieszony na szyi, pokazując mu-miał mi o czymś powiedzieć i pokazać, co jest w piwnicy, gdy wrócimy, ale nie zdążył. Wróciliśmy do domu kilka godzin później, ale zastaliśmy tam jedynie krew. Dużo krwi. Ciała nie było. Okazało się, że wplątał się w coś, przez co miał porachunki z mafią i to prawdopodobnie oni go zabili. Ciała nigdy nie odnaleziono. Kilka dni później, mieliśmy wtedy po 15 lat, zginęła nasza matka. Pokłóciłem się z nią i wybiegłem z domu. Nie pamiętam już o co wtedy nam poszło. Żałuję jedynie, że nie zdążyłem jej przeprosić. Mika pobiegła za mną. Opiepszyła mnie i zaprowadziła do domu. Widzieliśmy wypadek. Ona wyszła z domu i nas zauważyła, więc ruszyła szybko w naszym kierunku. Była na pasach, samochód się nie zatrzymał. Potrącił ją i kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Pobiegliśmy tam. Nie wiem kto zadzwonił po pomoc; byłem zbyt rozstrzęsiony. To był szok. Kierowcę złapano jeszcze tego samego dnia, schlanego w cztery dupy. Trafił za kratki na kilka lat. Zostaliśmy sami. Ja i Mikasa. Przez rok mieszkaliśmy z Arminem i jego dziadkiem, który nas przygarnął. Był wojskowym, pewnego dnia dostał wezwanie i już nie wrócił. Znów zostaliśmy sami. Nie mieliśmy nic prócz siebie. Nie mieliśmy pieniędzy. Żyliśmy na ulicy, żebraliśmy. Wprowadziliśmy się do starej, opuszczonej kamienicy, na obrzeżach miasta. Łapałem się każdej pracy tylko po to, by oni mieli co jeść. Nie myślałem o sobie. Byłem, nie, czułem się za nich odpowiedzialny. Pewnego dnia, gdy wróciłem do ,,domu" po bezowocnym szukaniu pracy, z mieszkania wybiegła moja siostra. Była rozstrzęsiona. Zaciągnęła mnie do środka. Armin leżał na łóżku opatulony w stare, dziurawe koce. Miał gorączkę, a ja nie miałem na leki. Opiekowaliśmy się nim. Niestety, temperatura nie spadała, wręcz przeciwnie. Z każdą godziną była coraz wyższa. Któregoś dnia zostawiłem go z Miką, a sam poszedłem żebrać. Udało mi się. Jakaś starsza pani zlitowała się nademną i kupiła lekarstwo na gorączkę, a nawet więcej. Zaciągnęła mnie do sklepu i, nie zważając na moje protesty, kupiła nam jedzenie, po czym zaciągnęła do siebie do domu i dała rzeczy po jej dzieciach i wnukach, które miała wyrzucić lub oddać. Podziękowałem jej. Byłem naprawdę szczęśliwy i wdzięczny tej kobiecie. Wróciłem biegiem do miejsca, w którym spaliśmy. Jednak on już nie żył. Zmarł. Spóźniłem się. Załamałem się, lecz musiałem być silny. Dla Mikasy.
Pochowaliśmy go w nocy na publicznym cmentarzu.
Każdego dnia szukałem pracy. Siostra się o mnie martwiła. Przenieśliśmy się do niebezpiecznej dzielnicy. Nie chcieliśmy tam mieszkać. Za dużo wspomnień.
Pewnego dnia, gdy wracałem przygnębiony i zmęczony po bezowocnym szukaniu jakiejkolwiek pracy, wpadłem na jakiegoś mężczyznę. Wymamrotałem przeprosiny i chciałem odejść, lecz mnie zatrzymał. Był dobrze ubrany. Zaoferował mi pracę. Ponoć zobaczył we mnie potencjał i dobrą kasę. Nie zrozumiałem o co mu chodziło. Coś mi mówiło, abym się nie zgadzał, ale byłem zbyt zdesperowany. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Potrzebowałem pracy. Zapytałem go, o jaką pracę chodzi. Powiedział, że jest Alfonsem. Rozumiesz? Chciał, bym został męską dziwką. Nie chciałem się zgadzać. Odszedł kawałek, uprzednio informując, że jeszcze się spotkamy, a wtedy mam dać mu odpowiedź. Nie mogłem się zgodzić. Ale wtedy przypomniałem sobie Mikase.
W tamtym momencie zrobiłem coś wbrew sobie. Zawołałem go i się zgodziłem. Uśmiechnął się, a ja uświadomiłem sobie, co właśnie zrobiłem, ale nie mogłem się już wycofać. Jeśli, dzięki temu, Mika będzie miała co jeść i za co żyć, mogę zostać szmatą. Zabrał mnie ze sobą. Zawiózł mnie do jakiegoś burdelu. Pokazał i powiedział co i jak. Oprowadził, poznał z niektórymi i odwiózł do domu.
Wtedy po raz pierwszy ją okłamałem. Powiedziałem jej, że znalazłem pracę; nie wprowadziłem jej w szczegóły. Codziennie robiłem dobrą minę do złej gry.
Następnego dnia przyjechał po mnie. Zaprowadził do swojego gabinetu, rzucił na kanapę i zgwałcił. Miałem wtedy 17 lat. Wiele razy chciałem odejść, ale nie mogłem. Nienawidzę siebie za to. Za wszystko.
Byłem gwałcony, złamany psychicznie. Ona chyba się czegoś domyślała.
Gdy po raz kolejny wróciłem do domu cały bolały i posiniaczony, ledwo trzymając się na nogach, ona zaczęła wypytywać, a ja nie wytrzymałem. Znowu popełniłem błąd.
Rozpłakałem się i powiedziałem jej wszystko. Kiedy skończyłem ona bez słowa, wybiegła z domu. Wtedy, po raz ostatni, widziałem ją żywą.-przerwałem; po policzkach spływały mi łzy.
Levi nic nie mówił; słuchał; byłem mu za to wdzięczny. Ścisnął tylko nasze dłonie, dodając, mi tym, otuchy. Po chwili się uspokoiłem i mówiłem dalej.
-Poszła tam. Poszła i wygarnęła mu wszystko. Nie wiem skąd wiedziała, gdzie ma iść. Nie mówiłem jej tego. Nie wróciła na noc. Następnego dnia zgłosiłem jej zaginięcie. Kilka godzin później, policja znalazła jej ciało. W rzece. Zabił ją, po czym pozbył się ciała, wrzucając do rzeki.
Poszedłem do niego. Byłem wściekły. Znów zostałem sam. Nie miałem już nikogo. Wtedy już nic nie było ważne. O nikogo nie musiałem się bać czy martwić. Doszło do rękoczynów. Obydwoje byliśmy w ciężkim stanie, gdy mnie wyrzucili.
Znów wylądowałem na ulicy. Byłem ledwo żywy. Nie miałem, dokąd pójść. Nie chciałem tam wracać. Wszystko przypominało mi o niej.
Historia lubi się powtarzać.-uśmiechnąłem się pod nosem ironicznie.-Znów spotkałem tą kobietę. Siedziałem w jakieś uliczce skulony, załamany oraz ranny.
Nie przejmowałem się tym. Chciałem zdechnąć. Nie umrzeć. Zdechnąć. Nigdy się nie urodzić lub chociaż przestać istnieć.
Przechodziła tamtędy, gdy mnie zobaczyła. Podeszła. O nic nie pytała. Zabrała mnie do siebie. Dawniej pracowała jako pielęgniarka, więc nie musiała mnie zabierać do szpitala, czy chociaż do lekarza. Chciała, ale nalegałem, by tego nie robiła. Nie miałbym jak zapłacić, a nie chciałem, by to ona za mnie płaciła. Już i tak wiele dla mnie zrobiła.
Przgarnęła mnie. Mieszkałem z nią około 2 lat. Niestety zmarła. Miała raka. Znów się załamałem. Polubiłem ją. Może nawet pokochałem. Była dla mnie jak matka.
Przez te 2 lata poznałem kilku przyjaciół: Conniego, Sashe, Marco i innych, ale nie chcę o nich mówić.
Gdy kobieta zmarła, przeprowadziłem się. Miałem sąsiada, Jeana, ale nigdy z nim nie rozmawiałem, oprócz tego razu w szpitalu. Ale mniejsza z tym.
Nie wychodziłem z domu, chyba, że musiałem. Tak samo było z jedzeniem.
Na zewnątrz, przy innych, wyglądałem na szczęśliwego, choć w środku umierałem. Prawdopodobnie popadłem w depresję, chociaż nie wiem.
Wiele razy chciałem się zabić. Wyświadczyć wszystkim przysługę. Ale byłem słaby. Kończyło się na myślach, a gdy dochodziło co do czego, tchórzyłem. Rezygnowałem. Nie potrafiłem tego zrobić. Aż wreszcie nie wytrzymałem. Poczucie winy mnie niszczyło. Miałem zniszczoną psychikę. Zrobiłem to. Targnąłem się na swoje życie. Nie podejrzewałem jednak, że Jean będzie w domu. Nie powinno go wtedy być, ale mniejsza. Straciłem przytomność. Myślałem, że umarłem. Cieszyłem się. Czułem ulgę. Ale, niestety, a może stety? Jak zwykle, byłem do niczego. Nawet tego nie potrafiłem zrobić. Obudziłem się w szpitalu. Byłem wściekły, ale i zrezygnowany. Wtedy, po raz pierwszy i ostatni, rozmawiałem z moim sąsiadem. Po rozmowie z lekarzem, zdecydowali przenieść mnie do psychiatrycznego. Tej samej nocy, po raz pierwszy od ich śmierci, zobaczyłem ich. Mikase i Armina. Siostrę i przyjaciela. Potem mnie przeniesiono. Reszte już znasz-dopowiedziałem cicho, po czym zapadła cisza.
Nie potrafiłem na niego spojrzeć. Bałem się tego, co zobaczę lub usłyszę.
Nienawiść? Obrzydzenie? Żal? Litość?
Wreszcie odważyłem się na niego spojrzeć. On, jakby na to czekał, przyciągnął mnie w swe ramiona i przytulił. Trochę się zdziwiłem; on nie jest typem człowieka, który tak łatwo ukazuje uczucia, ale oddałem uścisk.
Jednak musiałem wiedzieć.
,,Jak on może na mnie patrzeć, tak jak zwykle?"
-Nienawidzisz mnie? Brzydzisz? Nie chcesz już ze mną być? Mam od...-odsunął mnie lekko od siebie.
-Eren, o czym ty mówisz?-przerwał mi beznamiętnym tonem, jednak w jego oczach malowało się zdziwienie.
Opuściłem wzrok.
-No..., po tym, co usłyszałeś, myślałem...-zacząłem.
-To źle myślałeś-Znów przyciągnął mnie do swej piersi.-Kocham Cię i nie znienawidzę z takiego powodu. Nawet tak nie myśl. I pamiętaj. To co się stało, to NIE JEST twoja wina.
-Ale...
-Nie. Pamiętaj. Proszę.
,,On ma rację."
-Dobrze. Dziękuję. Też Cię kocham, Levi.-powiedziałem prawie, że szeptem.
Siedzieliśmy przytuleni do siebie, chyba z 10 min.
Nie mogłem uwierzyć.
Nie odrzucił mnie. Nadal mnie kocha.
-Eren-przerwał moje rozmyślania.
-Tak?-popatrzyłem na niego.
-Jak nazywa się ten, który zmuszał cię do tej pracy i ją zabił?-zapytał.
Odwzajemniłem, przestraszony, jego wzrok. Mówił poważnie. Nie przesłyszałem się.
,,Co on chce zrobić? Co zamierza?"
Przełknąłem głośno ślinę. Nie mogłem mu powiedzieć, nie wiem, co zrobi.
-Levi, to chyba nie...
-Mów.-rozkazał.
Nie odpuści tak łatwo. Możliwe, że wcale nie odpuści. Westchnąłem i odpowiedziałem, bacznie go obserwując.
-Erwin Smith.----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie, kochani czytelnicy tego czegoś, co śmiem nazywać książką, opkiem!!!
Boże, co ja tu stworzyłam?!
Rozdział miał być już kilka godzin temu, ale: rodzice i, o kilka lat, młodsza siostra.
To chyba wszystko wyjaśnia.Jak myślicie? Jak zareaguje Levi, gdy dowie się, że to Brwi Zagłady w jakimś stopniu przyczyniły się do zniszczenia psychiki Erena?
Czekam na różne teorie i do zobaczenia niebawem! 😊👋
CZYTASZ
Help Me + two shot
FanfictionEren Jaeger, po nieudanej próbie samobójczej, trafia do szpitala psychiatrycznego. Levi Ackerman, lekarz specjalista, przejmuje opiekę nad pacjentem-Erenem. Czy chłopak się otworzy? Co połączy tę dwójkę? Jak zareaguje Levi, gdy dowie się o przeszło...