Wstałam, wykonałam poranną rutynę. Było mi w chuj przykro że moje dziewczyny wprowadzają się, a na ich miejsce przychodzą chłopaki ze stada mojego przyjaciela. Chodziłam pokolei po pokojach tych co się zgłosiły, gdy tylko wchodziłam rzucałam się właścicielce pokoju na szyję i mówiłam miłe słowa.
***
Nadeszła godzina pożegnania, pod dom naszej watahy podjeżdżały busy które miały po 100 miejsc siedzących. Każda wilczyca zanim wyszła z walizkami z domu, zostawała prawie uduszona przeze mnie. Po godzinie ostatnia setka dziewczyn wyszła z domu. Miałam cały makijaż rozmnazany od płaczu i wyglądałam jak panda.
Szybko poszłam go zmyć i już nie nakładałam nowego, bo nie jestem aż tak brzydka żeby nakładać tonę tapety, nakładam ją tylko po to żeby: odchudzić twarz, podkreślić moje małe oczy, ukryć zaczerwienia na twarzy i zamsakować piegi. Czyli jest mi potrzebny. Wiele osób uważa że ładnie mi bez make-up, ale ja nie uważam tak. Ogarnęłam twarz i zeszłam spowrotem na dół. Przywitałam się z chłopakami z wymiany. Powiedziałam które pokoje są wolne, powiedziałam pewne zasady. Żeby bardzo nie myśleć o dziewczynach poszłam pobiegać z Nerem, zawsze mnie to uspokojało i odprężało. Przebiegłam 25 km. Była godzina 17.25, przypomniało mi się że jest coś takiego jak papiery, dużo, ale to bardzo dużo papierów, które same się nie przeczytają, nie podpiszą i nie wyślą spowrotem do nadawcy. Jak zwykle nic w tych stertach makulatury nie było ciekawego, oprócz jednego była to groźba wyglądała tak ⬇️Oznaczało to jedno- wojnę - czyli nic przyjemnego
______________________________________
Sorki że taki krótki. Jutro chyba będzie kolejny. Poprawiony!