Rozdział 6

3K 252 25
                                    

- Wow.

Kiedy tylko Louis i Harry przekroczyli próg mieszkania, szatyn nie mógł oprzeć się kremowym kolorom ścian i dopasowanych, gdzieniegdzie białych, a w pozostałych częściach pomieszczenia brązowych mebli.

Dzień wcześniej, przebywając jeszcze w szpitalu, Louis wypełnił wszystkie formalności połączone z dołączeniem do watahy, a Luna natychmiast orzekła jej zgodę. Tomlinson był totalnie zaskoczony.

Gdzie ten sławny, potężny i groźny Styles? A ta podejrzliwa i nieufna pani Anne? Gemma, sprawdzająca dokładnie życiorys każdego, której swoją drogą nie miał okazji jeszcze poznać?

No i zielonooki, młody mężczyzna, trzymający się tylko ścisłej grupy przyjaciół, nie znoszący obcych oraz pragnący podporządkować pod siebie wszystkie wilki?

Gdzie ta cała, cholerna rodzina Stylesów, którą opętał diabeł?

Niebieskooki niczego nie rozumiał - przecież całe Raste Honest wołało najgorsze oszczerstwa na ich temat! Tą grupą straszono niegrzeczne dzieci i nastolatków, którzy trafiali do wodza za przewinienia.

Westchnięcie omegi nie uszło uwadze Harry'ego.

- Co jest?

- Po prostu cieszę się - Louis łudził się, że zmysły Alfy poddadzą się jego kłamstwom.
Każde złe słowo wypowiedziane przez nastolatka było jak kula ognia, kierowana w jego ciało. A tarczy żadnej nie miał. Był bezbronny.

- Daj spokój - odłożył ich kurtki na oparcie fotela, w myślach notując, by odwiesić je później na wieszaki. Teraz ważniejszy był Loueh. - Siadaj.

Szatyn niepewnie wykonał polecenie, układając się naprzeciw Harry'ego. W głowie układał zdania tak, by nie zabrzmiały chamsko i obraźliwe. Musiał uważać na na każdą, pojedynczą sylabę.

- Naprawdę jest wszystko dobrze - uśmiechnął się, patrząc prosto w jego oczy.

- Lou.

Tyle wystarczyło, by kontakt wzrokowy między nimi został przerwany, a niebieskooki spuścił głowę, zaczynając :

- Chodzi o to... Nie wiem jak mam się tu zachowywać. W moim stadzie mówiono o was same nieprzyjemne rzeczy. Wierzyłem im - przerwał, chcąc zobaczyć minę alfy. Jednak kiedy ten skinął głową, kontynuował. - Teraz jestem... uh, zagubiony? Czuję się jak dziecko, które zgubiło matkę. Bezdomny, żerujący na litości innych, potrzebujący rad.

- Hej - chłopak z lokami chwycił dłonie nastolatka w swoje, dodając mu otuchy.

Pominął odczucie prądu, które pojawiło się w momencie zetknięcia ich dłoni.

- Nie jesteś bezdomny, tak? Oferuję ci miejsce w moim mieszkaniu. Nie wykorzystujesz tu nikogo, bo to my wyciągneliśmy do Ciebie pomocną dłoń. Nie wiem, jak nas nazywali twoi krewni, ale wiedz, że nie jesteśmy potworami.

Louis trochę się uspokoił, słuchając słów zielonookiego. Może miał rację? Odpychające wrażenie nieporadności powoli ustępowało szczęściu, które szatyn przyjął z bez zastanowienia. Właśnie tego mu brakowało. Bezpieczeństwa.

- No tak, w sprawie domu.. obiecuję Ci, że jak tylko znajdę jakąś pracę i uzbieram odpowiednią sumę...

- Przestań - przerwał mu. Słowa Tomlinsona sprawiły mu przykrość, gdyż szczerze mówiąc miał nadzieję na jak najdłuższy pobyt omegi w tym miejscu. Od pierwszej chwili tej dwójki w pomieszczeniu, poczuł, że tak powinno być zawsze. Dlaczego? Nie wiedział, ale lubił to. Mimo że znał go tylko trzy dni. - Wiesz, że możesz tu zostać nawet na zawsze. Przynajmniej nie będę czuł się samotny. - zdając sobie sprawę z dwuznaczności wyrażenia, próbował obrócić sytuację tak, by drugi pomyślał o przyjacielskiej wizji dzielenia pokoi. Nie mógł pozwolić niebieskookiemu na krępacje w jego nowym domu.

- Dziękuję Harreh - szepnął. - Nie wiem za co los zesłał mi Ciebie, ale...

- Jest dobrze - ponowny, szczery uśmiech i cisza, w której obydwoje czuli się dobrze.

Czy to te sławne uczucie przynależności, o którym opowiadała mama?

Czy ich relacja była tylko przypadkiem?

Hej hej!
Rozdział dzięki pewnemu słoneczku, które swoimi komentarzami mocno motywuje mnie do działania Boy0rGirl, oraz wszystkim wam, którzy jesteście tu ze mną. Mamy już 3 tysiące! Niesamowite ♡
Kocham was mocno xx

Dancing With The Volvies | Larry (a/b/o)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz