dwanaście

135 24 4
                                    

Drogi przyjacielu,
Zapewne zastanawiasz się, co stało się potem? Na początku był to ciężki szok, niedowierzanie.

Nie przyjmowałam do świadomości, że możesz po tym całym czasie tak po prostu mnie zostawić.

Przez pierwsze trzy dni łudziłam się, że napiszesz. Z drugiej strony jednak trochę mi ulżyło. W końcu mogłam odpocząć od niewyjaśnionych fochów i tego całego syfu.

Gdy musiałam zacząć sama orientować się w dziedzinach, w których mi pomagałeś, prędko do mnie dotarło, że to już koniec.

Wtedy zaczęłam rzewnie płakać, ale to tak strasznie rzewnie płakać. Wyglądałam tragicznie, miałam non stop podkrążone, zaczerwienione oczy.

Na początku moja mama próbowała mnie pocieszać, mówiła, że ci przejdzie, że jak wyślemy ci twój prezent urodzinowy, to do mnie napiszesz.

Ja jednak w to nie wierzyłam.

To był definitywny koniec, skoro po trzech dniach się nie odezwałeś.

Zaczęłam szukać wsparcia, kogoś, kto mi powie, że jest okej i że mi pomoże. Kogoś takiego jak ty.

Zaczęłam pragnąć ponownie mieć najlepszego przyjaciela, który widzi mnie, jaką jestem, którego obchodzą moje problemy i jest gotowy poświecić dla mnie wszystko. Cóż, moje niedoczekanie.

Znajomy, z którym tak świetnie mi się pisało, wydawał się zlewać moje problemy. Kiedy pisałam coś o tobie, ten albo nie odpisywał, albo zmieniał temat, albo mówił trzy słowa i nara.

Udawałam, że tego nie widzę, chociaż wiem, że właśnie w tej chwili możliwe, że ta osoba to czyta.

Więc parę słów do Ciebie. To nie tak, że cię skreśliłam, wiesz, że cię kocham, po prostu liczyłam, że dasz mi wsparcie, ukojenie w tej trudnej chwili. Zamiast tego zrozumiałam, że tak naprawdę ta cała „drama" cię nie obchodzi.

Zapomniałam wcześniej wspomnieć, ale w lutym pogodziliśmy się oficjalnie z naszą przyjaciółką z sierpnia. Byłeś na nią jeszcze chwile obrażony, ale jak zaczęłam z nią rozmawiać, to prędko ci przeszło.

Z nią też wtedy pisałam, usłyszałam jedynie „nie umiem pocieszać" bądź, że „mam się nie przejmować". Czy naprawdę było tak ciężko napisać „pomogę Ci to przejść, masz mnie, my też się spotkamy, jesteśmy obie niesamowite" albo chociaż „spokojnie, będę teraz twoim wsparciem, twoim przyjacielem.". Tak bardzo potrzebowałam tego usłyszeć.
Kochanie, wiesz, że byłaś mi niezastąpiona, twoje słowa, nasze rozmowy, to wszystko sprawiało mi tyle frajdy, ale było mi wtedy tak przykro, czułam, jakbyście oboje zignorowali moje uczucia.

Chciałam, aby zadeklarowali się, aby upewnili mnie, że nasza znajomość nie będzie taka jak z tobą, że będę ich najlepszą przyjaciółką. Że będziemy chodzić do Starbucksa, McDonalda, na zakupy, urządzać piżama party, że będą dla mnie. Że znowu będę miała kogoś, dla kogo będę żyć, dla jakich planów żyć.

Po raz kolejny się zawiodłam. Moja mama nie mogła znieść mojego płaczu, a osoby, które uważałam za wsparcie, wcale mi go nie dawały. Wręcz wydawało mi się, że miały mnie dość.

Tym razem naprawdę zostałam sama, po raz pierwszy. I wiedziałam, że sama muszę sobie poradzić z moimi emocjami oraz całym moim dramatyzmem.

Dużą pomocą okazała się muzyka, tak się złożyło, że jedna z moich ulubionych smutnych piosenek przedstawiała podobną sytuację, więc jakoś, kiedy ją śpiewałam, robiło mi się lepiej.

Minął tydzień i nadeszły twoje urodziny, a ja paczki nie wysłałam.
Przynajmniej nie na czas, bo wtedy jeszcze dalej miałam zamiar ci ją wysłać.

Nie usuwałam cię na facebook'u, uważałam to za głupie i dziecinne, ale moja opinia prędko zmieniła się, kiedy zobaczyłam post z twoich urodzin.

Wstrzymałam oddech, było mi ciężko oddychać. Czułam jakbym oślepła i ogłuchła jednocześnie.

Znalazłeś sobie za mnie zastępstwo. Kogoś innego. Była to osoba, która widocznie mnie nie lubiła, z którą „miałeś pogadać". Co więcej, spapugowałeś (o ile można tak to nazwać) nasze wspólne zdjęcia z sierpnia. Czułam jak, coś we mnie pęka i rozpada się na kawałki.

Do twojego nowego BFF odzywałeś się tak jak kiedyś do mnie. Wydawaliście się tacy szczęśliwi. Do tego zrobiliście wszystko, co planowaliśmy zrobić na następnym spotkaniu.

Byłam zdruzgotana, ale najbardziej przeszkadzał mi fakt, że gdy ja w moje urodziny siedziałam w domu i nikt nie raczył przyjechać, gdzie zbywałeś mnie tym do bólu oczywistym argumentem, to ty w najlepsze bawiłeś się ze swoim nowym internetowym przyjacielem w jakieś galerii handlowej. Nie mogłam zdzierżyć tej myśli.

Byłam tak wściekła. Zawiedziona. Pragnęłam zemsty.

Od razu cię wywaliłam, bo nie mogłam na to patrzeć. Przez chwile nawet zablokowałam, ale potem prędko uznałam, że to za dużo.

Przez kolejny tydzień z płaczu przeniosłam się na agresje, chęć zemsty i wielką, miażdżącą złość.

Czułam, że to mnie należy się super przyjaciel pod ręką, herbata ze Starbucksa w ręce i róże w drugiej. Byłam pewna, że gdy zapytali w kawiarni o twoje imię, odpowiedziałeś „Mam na imię Edyta".

Było to dla mnie nie do zrozumienia.

Oczywiście wsparcia nie otrzymałam, nie wiem, po co w ogóle próbowałam.

I tu mogłam sobie samej pomoc tylko ja.

Włączyłam więc kolejną piosenkę, z tego samego musicalu, ale inną — kiedy tamta była przepełniona smutkiem i tęsknotą, ta była tylko gorzkim żalem i agresją. Pomogła mi. Bardzo pomogła. Czułam się oczyszczona, mimo że i tak codziennie patrzyłam na wasze pastelowe zdjęcia z galerii.

Po dwóch tygodniach stanęłam w miarę na nogi, zaczęłam żyć czymś innym, pisałam normalnie z przyjaciółką i znajomym. Starałam się o tobie zapomnieć, co nawet mi się udawało. Tak naprawdę do tej pory o tym myślę, nie mogąc zdzierżyć ciebie w moich myślach.

Gdy ich potrzebowałam, próbowali mi pomoc tylko przez chwile. Musiałam udawać, że to mi wystarcza. Ale tak nie jest.

Dlatego, drodzy przyjaciele, mam do was mały żal, chociaż nigdy wam o nim nie mówiłam.
Dlaczego to ja muszę jeździć do was?
Dlaczego nie chcieliście pomóc mi przeboleć to wszystko?
Dlaczego wydaje mi się, że traktujecie mnie jak zabaweczkę do towarzystwa?
Dlaczego mnie nie wspieracie?
Dlaczego, kiedy to ja nie napisze, to przez tydzień w ogóle się nie odzywacie?
Dlaczego ja wam udzielam tych wszystkich rad, aby potem nie usłyszeć nawet dziękuje?
Dlaczego zawsze na końcu mnie porzucajcie?
A może to tylko moje odczucia?

Nie chce was zranić, ale w końcu musiałam to z siebie wyrzucić, wybaczcie mi. Więc jeśli dalej chcecie się ze mną przyjaźnić, po tym wszystkim, co przeczytaliście – proszę, napiszcie do mnie z waszymi odczuciami.

Drogi przyjacielu,
Kochałam cię, bo mi pomogłeś, bo mnie wspierałeś, bo ze mną wytrzymywałeś, bo znałeś moje wszystkie słabości, bo mnie rozśmieszałeś, bo znaliśmy się rok, bo byłeś dla mnie.

Nienawidzę cię, bo nigdy nie znalazłeś prawdziwej mnie, bo dramatyzowałeś, bo byłeś materialistą, bo wkładałeś mi w usta słowa, których nigdy nie powiedziałam, bo mnie zmuszałeś, bo mnie zastąpiłeś tak prędko.

Mam nadzieje, że to było tego warte i nie żałujesz,
Sara.

drogi przyjacielu | niktnigdy ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz