3

55 2 1
                                    

Kacperek dostawał szału. Zimny deszcz dostawał się w każdą szparę w płaszczu, ściekał za kołnierz, kropelki lodowatej wody spływały po plecach powodując dreszcze.

- Co oni tam robią? Na pewno siedzą w cieple i nabijają się ze wszystkich pechowców moknących na tym cholernym deszczu.

Kacperek był coraz bardziej wściekły ale wiedział, że musi powstrzymać złość. Już raz mu się to nie udało.

Bylo to zeszłego lata w takiej małej dziurze pod Rossengardem. Parę chałup na krzyż i smrodliwa karczma Pod Cucnącym Jajem. Karczma egzystowała tylko dlatego, że w pobliżu spotykali się wypalacze węgla i sprzedawali to co wypalili w lesie kupcom z Rossengardu.
Wypalacze szli potem do karczmy i przepijali całe zarobione złoto.

Kacperek wracał wtedy do Rossengardu w wisielczym humorze bo został wstrętnie oszukany przez niejakiego Bulbę, któremu chciał sprzedać fałszywe diabelskie kamienie. Naopowiadał Bulbie o rzekomych cudownych mocach kamieni a wtedy ten wredzoch gwizdnął przez spróchniałe zęby i znikąd pojawiła się para ponurych osiłków. Kacperek wykpił się zwichniętym małym palcem lewej ręki i spuchniętym okiem ale po pieniądzach i fałszywych diabelskich kamieniach zostało tylko wspomnienie.

Postanowił zatem zajrzeć do karczmy po drodze i wymyślić jakiś szatański plan zemsty. Na początku nie zauważył nazwy karczmy a jak wszedł do środka było już za późno. Potworny smród, przy którym woń cuchnącego jaja była najlepszą perfumą uderzył go w nozdrza. Zachwial się, pociemnialo mu przed oczami ale Kacperek był twardy jak zaskorupiały brud na włosach Rudego. Nie na darmo przeżył dwa dni w Ściekach chowając się przed siepaczami hrabiego Duku po tym jak ukradł mu złoty nocnik wysadzany ametystami i rubinami.

Gdy już mgła obrzydzenia zeszła mu z oczu zobaczył, że w środku jest pełno wypalaczy. Widać właśnie sprzedali węgiel drzewny i oddali się jedynej znanej sobie rozrywce. Przed każdym, który mógł jeszcze siedzieć stał wielki kufel pełen jakiegoś płynu, który kolorem przypominał niestety ścieki.

- Karczmarzu, piwa - wrzasnął Kacperek i uśmiechnął się szeroko. Uwielbiał to mówić.

Karczmarz łypnął na niego zaropiałym okiem i bez słowa wlał płyn do kufla i postawił na szynkwasie.
Kacperek wziął głęboki oddech i pociągnął potężny łyk. Przez chwilę nic się nie działo a potem oczy Kacperka zrobiły się okrągłe i wyłupiaste, policzki zrobiły się czerwone a z wnętrza brzucha dobiegł podejrzany, głośny bulgot.
Nagle cały wielki łyk piwa wraz z kilkoma poprzednimi posiłkami wyleciał z gardła Kacperka i poleciał niewysokim łukiem w stronę karczmarza. Doświadczony oberzysta zwinnie uchylił się i cała zawartość Kacperka wylądowała na zapleczu, na kupie starych szmat używanych chyba do czyszczenia blatu.
Huknął taki śmiech, że cud, że karczma nie zawaliła się grzebiąc Kacperka, ponurego barmana i rechoczących wniebogłosy wypalaczy.
- Rzygowina, rzygowina - ryczeli goście przybytku a karczmarz odbierał od jakiegoś brudasa kilka miedziaków. Widocznie założyli się czy Kacperek utrzyma w żołądku specjalność zakładu.
- Rzygowina, rzygowina - nie ustawało pijackie skandowanie a w Kacperku narastała wściekłość tym większa, że nie napił się przecież piwa, na które miał wielką ochotę.

Wypadł na zewnątrz i szybko zablokował drzwi karczmy starym radłem i jakimś kijem, pewnie od dawno nieużywanej miotły. Złapał kilka worków drzewnego węgla i używając niezawodnego krzesiwa podpalił i rzucił na dach karczmy pokryty zwiędłą ale bardzo, bardzo suchą słomą.

Kacperek rzucił się w stronę lasu i biegł aż do Rossengardu. Z tyłu dobiegały go wrzaski i złożeczenia ale im dalej biegł tym odgłosy były coraz cichsze.

Dużo później Kacperek dowiedział się, że nikomu nic się nie stało bo karczma miała tylne nigdy nie zamykane wyjście. Tamtędy wychodziło się do wygódki czyli dziury w ziemi zlokalizowanej parę metrów od ściany karczmy.

Dowiedział się też, że wszyscy wypalacze szukają niejakiego Rzygowiny i chcą nieźle zapłacić za dostarczenie go żywcem. I tak właśnie niepowstrzymana złość doprowadziła do tego, że tamtejsze rejony Kacperek musiał omijać szerokim łukiem co bardzo przeszkadzało mu w prowadzeniu interesów.

Tak sobie rozmyślając zauważył, że drzwi magazynu otwierają się powoli i na deszcz wysuwa się jakiś nieduży cień.
- To ten mały gnojek - wydedukował i zadowolony, że wreszcie może się ruszyć cicho ruszył za ulicznikiem.
Chłopak szedł ostrożnie w stronę bramy i dwóch strażników, z których jeden zdawał się spokojnie przysypiać na stojąco a drugi łaził wte i wewte jak żuczek gnojarek szukający kawałka kupy do potoczenia.
Kacperek znał tego łazika.
To był Gilen, leser i obibok, który robił wszystkie, żeby wymigać się najlżejszej nawet pracy. Dziwne bylo to, że ma nocną wachtę i do tego na deszczu przy murze. Musiał czymś nieźle podpaść Sierżantowi. Pewnie wczoraj zabajdurzył Pod Zabełtanym Krabem i dzisiaj łeb mu pęka.
- Dobrze mu tak, he he - pomyślał Kacperek i wtedy zobaczył, że śledzony chłopak z ulicznika zmienia się w przerażone, płaczące, małe dziecko i biegnie w stronę strażników.
Od tej chwili wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Najpierw chłopak coś gadał i pokazywał straznikom, potem to coś stracił, potem cisnął kamieniem w wysokiego strażnika i zaczął uciekać. Gilen rzucił się za nim w pogoń i obydwoje zniknęli za płotem. Kacperek był tak oszołomiony, że jego nadwyrężony ostrą butelką mózg potrzebował dłuższej chwili, żeby to ogarnąć.
Przez to wszystko nie zdążył pobiec za chłopakiem i Gilenem ale to, wbrew pozorom, wyszło mu na dobre.
Po chwili zobaczył gnojka i biegnącego za nim tajemniczego mężczyznę. Przeskoczyli nad leżącym strażnikiem, który najwyraźniej po uderzeniu kamieniem nie miał siły i ochoty podnosić się z błota. Stali chwilę przy wielkiej bramie i ku zdumieniu Kacperka zaczęli ją otwierać.
- Skąd, na Ścieki, mają klucz?
Wtedy Kacperkowi zaskoczyła jakaś klepka w łepetynie i przypomniał sobie, że tuż przed ucieczką chłopak zwinnie wsadził rękę do kieszeni Gilena.
Brama otwierał się coraz szerzej i Kacperek jak zaczarowany zaczął posuwać się w jej kierunku.
Nigdy nie był po drugiej stronie nawet nie marzył, żeby się tam dostać.
Tyle bogactwa, tyle możliwości..
Ulicznik i mężczyzna zniknęli już po drugiej stronie. Kacperek przyspieszył i już miał dopaść bramy gdy na ramię opadła mu ciężka opancerzona dłoń.

Uśmiech południa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz