Kacperek zatrzymał się jak wryty. Spojrzał na opancerzoną dłoń na swoim ramieniu i błyskawicznie skulił się, wyciągnął ostry, wąski sztylet, obrócił się i wbił napastnikowi ostrze pod pachę.
A przynajmniej taki był plan. Niestety już podczas skulania poślizgnął się na grząskim gruncie i rymsnął na ziemię. - Ściekowy deszcz - pomyślał podnosząc głowę. Usta miał pełne błota i czegoś wstrętnego. Znając higieniczne obyczaje mieszkańców Rossengardu nie chciał wiedzieć co to jest.- No chłoptasiu, gdzie Ci tak spieszno - usłyszał chrypliwy głos podszyty lekką drwiną - źle Ci tu? Po co chcesz iść za mur?
Kacperek najpierw spojrzał tęsknie na ciągle otwartą bramę a potem dopiero na człowieka, który go tak bezceremonialnie zatrzymał. Strażnik, który powinien ciągle leżeć po ciosie otoczakiem jakimś magicznym sposobem stał na nim patrząc ponuro.
- Pewnie jesteś w zmowie z tym bezczelnym gojem, który rzucił we mnie kamieniem. Popamiętacie oboje, będziecie gnili w lochu, szczury będą gryzły wasze palce, a robaki będą toczyć wasze wnętrzności....
-Strażnik rozwijał się coraz bardziej wymyślając coraz to straszliwsze męki, które cierpieć miał leżący u jego stóp złodziejaszek. Oczy zamgliły mu się błogim marzeniem i nie zauważył, że Kacperek owinął mu wokół kostek kawałek starej szmaty znalezionej w błocie.
- No to ja już lecę - rzucił wesoło Kacperek i szybko odtoczył się od strażnika. Potem niespiesznie wstał popatrzył na swoje dzieło.
Jego niedoszły oprawca chciał rzucić się za nim w pogoń ale oczywiście runął na ziemię pechowo uderzając głową w ten sam kamień, którym poprzednio dostał w głowę.
- I co teraz chłoptasiu? - zadrwił złodziej i szybkim truchtem ruszył w stronę bramy niby przypadkiem następując strażnikowi na lewą stopę. Musiały być tam niezłe odciski bo żołnierz, pomimo tego, że był nieprzytomny boleśnie zaskomlał.
Kacperek niezbyt lubił gdy ktoś nazywał go chłoptasiem. Zostało mu to z czasów gdy postanowił się ożenić i ustatkować. Parę lat temu na jednej z głównych ulic Rossengardu zobaczył pannę, na widok której krew przestała mu krążyć w żyłach a właśnie ukradziony mieszek pełen brzęczących monet sam wyślizgnął się z ręki na bruk. Monety wysypały się z brzękiem i to właśnie zwróciło uwagę nadobnej dziewoji.
Miała na imię Matylda i wydawała mu się najpiękniejszą istotą w Rossengardzie a może nawet w Rossengardzie i okolicach. Można było się przyczepić do rzadkich, lekko tłustych włosów i niepełnego uzębienia, które swą biel straciło już jakiś czas temu ale Kacperkowi to zupełnie nie przeszkadzało. Ubrana była w lekko prześwitującą bluzeczkę, ongiś białą a teraz w kolorze mokrego popiołu oraz długą spódnicę tak wściekle czerwoną, że nie zauważało się, że dół ma już nieźle postrzępiony. Nie nosiła trzewików co wydało się Kacperkowi zupełnie oczywiste bo przecież było ciepło a rossengardzkie błocko świetnie działało na grzybicę, świąd i łuszczenie.
Jednym słowem zawróciła w głowie biednego Kacperka zupełnie. Spotykali się codziennie w okolicach domu Starej Babki. Nikt tam nie zaglądał bez potrzeby bo wszyscy bali się Babki jak zarazy. Uważano, że ma zły wzrok i jednym spojrzeniem może sprowadzić na człowieka parchy i ropienie.
Kacperek nie spotkał co prawda nikogo, kto miałby takie przypadłości spowodowane przez Starą Babkę ale i tak czuł się lekko niepewnie patrząc w stronę domu wiedźmy.
Matylda upierała się jedna, że jest to najlepsze miejsce na schadzki. Po każdym spotkaniu z ukochaną jego sakiewka lżejsza była o kilka miedziaków bo Matylda miała swoje zachcianki, które Kacperek z czystą radością spełniał. Po kilku takich spotkaniach nieśmiało zaproponował, żeby spotkać się może z rodzicami Matyldy i porozmawiać o ewentualnym ślubie. Co prawda słowo ślub nie przeszło Kacperkowi przez gardło pomimo wielu prób i ćwiczeń przed lustrem ale Matylda zrozumiała o co chodzi.