Niech to porwą Ścieki!!! - zaklął Kacperek całkiem głośno zupełnie nie przejmując się tym, że słuchają go małe, żółciutkie kurczaczki w pobliskim kurniku.
Zakląłby jeszcze dosadniej ale napotkał wzrok sporego koguta i postanowił jednak odpuścić. Stał przed karczmą w Północnym tuż przy murze i zastanawiał się czy wejść do środka czy jednak poczekać przy kurniku. W środku byli Frey i jego nowa towarzyszka Silma. Już kolejny dzień uganiał się to za Freyem to za Tromiem i powoli zaczynał mieć już dość. Gdyby nie widmo spotkania z Familią już dawno by zrezygnował. Musiał jednak im coś powiedzieć, dać jakieś konkretne informacje a jak na razie miał więcej pytań niż odpowiedzi. Szczególnie ciekawe wydawało się Oko Thiwy a Kacperek miał tylko nadzieję, że jest ono jakimś cennym, złotym pierścieniem a nie zwykłym ludzkim okiem.
Wchodzę, nie będę tu stał jak widły w gnoju - postanowił i pożegnawszy wzrokiem zniesmaczonego koguta pchnął drzwi.
Karczma była obskurna, duszna i wypełniona po brzegi podejrzanymi typami. Pod ścianą siedzieli Frey i Silma na szczęście nie zwracając uwagi na to, kto wchodzi do środka. Chciał usiąść w jakimś kącie i spokojnie obserwować śledzoną parę ale oczywiście wszystkie taktycznie przydatne kąty były zajęte. Oparł się więc o słup podtrzymujący powałę i starał się nie zwracać na siebie uwagi. Karczma ta dziwnie przypominała mu przybytek, w którym zaczęła się jedna z jego dziwniejszych i straszniejszych przygód.
Leżał na łóżku w obskurnym pokoju a na nosie siedział mu tłuściutki karaluch spoglądając zalotnie i wesoło poruszając wąsami. Kacperek usiadł szybko strząsając uroczego owada i natychmiast tego pożałował. Przez głowę przetoczyło mu się stado wściekłych koni uderzając kopytami w każdy zwój mózgowy. Nie było tych zwojów może przesadnie dużo ale były chyba bardzo wrażliwe bo jęknął tylko głucho i zwalił się z łoskotem na lepką podłogę. Nic nie pamiętał a właściwie nie pamiętał gdzie jest i jak się tu znalazł. Domyślał się, żę jest w jakiejś karczmie więc lekarstwo na pamięć musiało być niedaleko. Podniósł się dzielnie na nogi i wyszedł na korytarz. Jego niezawodny węch poprowadził go tam, gdzie śmierdziało najbardziej czyli obskurnej sali z równie obskurnym szynkwasem. Źródłem największego smrodu był najprawdopodobniej gruby i łysy jegomość stojący za ladą i czyszczący brudną szmatą równie brudny kubek.
Karczmarzu, piwa - wychrypiał Kacperek i sam nie poznał swojego głosu chociaż znał go już od dwudziestu paru lat.
A masz czym zapłacić? - zapytał gruby nawet nie podnosząc wzroku.
Eeeee - powiedział złodziejaszek i nerwowo zaczął przetrząsać kieszeni.
Po kilku nerwowych chwilach znalazł kilka syre i fistaszka. Za brzęczące syre dostał upragnione piwo a nad fistaszkiem zaczął się głęboko zastanawiać. Zastanawiał się tak przez trzy piwa i wreszcie zaczął mieć przebłyski pamięci.
Była impreza, całkiem spora i huczna. Dużo ludzi, dużo picia i pyszne jedzenie.
Urodziny Olandy! Teraz przypomniał sobie prawie wszystko. Pewnego dnia dostał od Zetuna zaproszenie na urodziny małej Zetuchny i oczywiście nie widział powodu, żeby odmówić. Nigdy nie odmawiał darmowego jedzenia i picia. "Pożyczył" więc ze straganu starego Mumcia porządny surdut, wyciągnął ze skrytki pozłacany pierścionek na prezent i poszedł do Zetunów. Mieli oni porządny dom w Żółtym zaułku z Rossengarze. Gości naszło się co niemiara ale Kacperek nie znał nikogo oprócz gospodarzy. Starał się usilnie porozmawiać z jubilatką ale oprócz momentu wręczania prezentu niestety mu się to nie udało. Cały czas ktoś się przy niej kręcił a szczególnie taki jeden ciemnowłosy młodzieniec.
Kto to jest? - spytał Zetuna.
Mati z Przedbrodzia - odparł ponuro Zetun - kręci się od jakiegoś czasu koło mojej córki. Kazałem pewnym ludziom wszystkiego się o nim dowiedzieć i czekam na raport. Od tego zależy czy będzie tu dalej mile widziany czy raczej posłuży mi do moich nowych eksperymentów z energią piorunów.