Niech to porwą Ścieki - zaklął Kacperek tym razem cichutko jak myszka bo widok poniżej wzgórza, na którym stał nie zachęcał do głośnych okrzyków.
Patrzył osłupiały na Czerwony Staw a raczej to co z niego zostało. "Zgroza i armagiedon" jak powiedział kiedyś Michael z Czynkowa wygrzebując się ze śmierdzącego szlamu po walce z Bulwiastymi Szlamowcami. Dymy unosiły się nad wioską, która może nie grzeszyła nigdy przesadną pięknością ale przynajmniej przypominała inne siedliska gęsto rozrzucone w okolicach Rossengardu. Teraz przypominała ledwo co zagaszone palenisko, gdzieniegdzie nawet widać było jeszcze wesoło pełgające płomyczki.
Spóźniłem się, kruta - pomyślał - wszystko przez te ściekowe jagody.
Przydrożne jagody były rzeczywiście przyczyną tego, że stracił do śledzonej pary tak dużo czasu. Idąc do Czerwonego Stawu zobaczył przy drodze krzaki, na których rosły zachęcające niebieskie kuleczki. Kacperkowi pociekła ślinka usiadł więc przy krzaczku i zaczął się objadać jagodami. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał swój błąd. Najpierw usłyszał niepokojące burczenie w brzuchu a potem poczuł nieodpartą potrzebę udania się trochę głębiej w krzaki. Rozwolnienie trzymało go tam przez parę godzin a potem wyczerpany i odwodniony zasnął. Nie wiadomo jak długo spał, gdy się ocknął słońce stało już bardzo wysoko ruszył więc najszybciej jak mógł za śledzoną para. Najszybciej wcale w tym przypadku nie znaczyło szybko więc nie widział co spowodowało pożar ale miał nieodparte wrażenie, że miało to jakiś związek z Freyem.
W dole widział biegających ludzi, wśród których rozpoznał sylwetki Freya i Silmy.
Przyglądał się uważnie dziwnej parze ale zamiast jakichś dziwnych i tajemniczych czynności zdawali się po prostu pomagać pogorzelcom w gaszeniu pożaru. To tym bardziej zaniepokoiło Kacperka bo przecież tacy ludzie nie mogli zajmować się tak przyziemnymi rzeczami jak pomaganie bliźnim. Postanowił więc przyjrzeć się temu z bliższej odległości i zaczął schodzić ze wzgórza. Słaby był po niedawnej przygodzie z jagodami i nieuważny potknął się więc nagle o złośliwie wystający korzeń dziwnie przypominający mu ten, który go nękał podczas przygody z Janną. Przez chwilę wydawało się, że zachowa równowagę ale nie, korzeń przytrzymał mu lewą stopę i mlodzieniec runął na ziemię. Przez chwilę wydającą się wiecznością widział zbliżający się do jego twarzy ostry kamień leżący na ziemi i wtedy przyszła wizja.
Kacperfek dawno nie miał już wizji więc na początku zupełnie nie wiedział o co chodzi, szczególnie, że ta nie dotyczyła znanych mu wydarzeń z przeszłości.
Stał w ciemnościach u podnóża chropowatego, niewysokiego muru. Bardzo często bywał w takich sytuacjach więc domyślał się, że musi coś ukraść, ostatecznie był złodziejem i to w jego mniemaniu całkiem niezłym. Zręcznie przeskoczył mur i znalazł się na podwórzu niedużego ale dobrze utrzymanego domostwa. Wszystkie okna były ciemne oprócz jednego na pierwszym piętrze, z którego sączył się dziwny, żółty, migotliwy blask.
Podszedł do domu i powoli, z mozołem wspiął się po ścianie tuż pod oświetlonym oknem. Delikatnie wysunął głowę i spojrzał w głąb pomieszczenia.
Pokój był pełen książek, były wszędzie: na regałach, na zielonej kanapie, na fotelu, na podłodze a jedna nawet wystawała ze sporej wazy, która na oko wyglądała na bardzo cenną. Na środku pomieszczenia stał spory stół a na nim leżała oczywiście książka. Była otwarta a nad nią unosiła się migotliwa kula rozmiarów zaciśniętej pięści. Kula była jedynym źródłem światła, nie widać było żadnych kandelabrów ani nawet nędznego ogarka.
Kacperek wychylił się bardziej, rozejrzał wokół i nie widząc żadnego zagrożenia powoli i delikatnie przelazł przez parapet i przykucnął na podłodze. Kucał i myślał ale nie mógł sobie przypomnieć po co właściwie tu wszedł. Na pewno miał coś ukraść ale za nic nie mógł sobie przypomnieć co. Myślał tak intensywnie, że aż puścił bąka co nie było dziwne bo bardzo lubił gotowaną kapustę z omastą. Przesunął się szybko, żeby wyjść z zasięgu smrodliwego obłoku i oczywiście zahaczył piętą o stosik książek. Przez chwilę wydawało się, że nic się nie stanie, że książki utrzymają się w równowadze ale była to złudna chwila. Stosik pogibał się wesoło i runął na podłogę. Hałas nie był zbyt duży bo podłoga pokryta była grubym dywanem ale w zupełnej ciszy panującej wokół wydawało się jakby ktoś młotem walnął w kowadło.