Rozdział 12

140 18 18
                                    

        Każdy z postojów oznaczał nie tylko posiłek.

Oznaczał również sparing, który Duncan inicjował po wręczeniu jej krótkich kijów.

- Musisz wiedzieć gdzie celować, gdy stajesz naprzeciw człowieka w zbroi.

Częściowo miał rację. Zwierzęta należało atakować w żyły i tętnice, aby je osłabić. Ta zasada działała też w przypadku wieśniaków. Natomiast jeżeli shemlen był okuty w zbroję...

Szybko nauczyła się dostrzegać słabe punkty ubioru- nieosłonięte nogi, łączenia poszczególnych elementów- wszędzie tam, gdzie człowiek musiał mieć możliwość ruchu. Zawsze pozostawała również słabo chroniona szyja.

Lub głowa.

Jednak walcząc ze Strażnikiem musiała pamiętać, że ciosy pozwalające szybko wykończyć przeciwnika nie powinny być dla niego przeznaczone. Nie chciała skrzywdzić Duncana, tylko wyciągnąć z jego nauk wnioski.

Chociaż patrząc na siniaki pojawiające się na jej ciele nie była pewna, czy mężczyzna podchodzi do tych sparingów tak samo.

        Zjeżdżając z gościńca na węższą drogę prowadzącą do Ostagaru była obolała nie tylko od siodła, ale i od tych walk. Mięśnie ciągnęły ją nieprzyjemnie przypominając, że nie do takiego życia przywykła.

Jęknęła, próbując rozmasować obite rano przez Duncana lędźwie. Strażnik spojrzał na nią, uśmiechając się lekko.

- Ból minie- zapewnił.

- Wiem- westchnęła.

Dopiero gdy po dłuższej chwili odwrócił od niej wzrok zrozumiała, że chyba miał na myśli coś więcej niż obolałe mięśnie.

       Czy mógł mieć rację? Zasypiając w gęstwinie obok traktu co wieczór walczyła z uporczywą wilgocią oczu, powracającą gdy tylko pozwoliła myślom błądzić. Brakowało jej zarówno odgłosów klanu towarzyszących wieczornym spotkaniom przy ognisku, jak i dotyku przyjaznych ramion. A ta tęsknota nie pozwalała zasnąć, gdy zastanawiała się gdzie teraz są i co robią. Wiedziała, że nie pozostaną w Lesie Brecillan w obliczu tego, co się stało. Teren nie był bezpieczny i przywoływał złe wspomnienia.

Poza tym, gdy ktoś opuszczał klan elfy natychmiast się przenosiły, aby wygnaniec lub uciekinier nie mógł ich odnaleźć.

I nawet bycie doświadczoną łowczynią nie pomogłoby jej ich odszukać.

       Otaczający ich las zaczął się zmieniać. Młode drzewa i rozłożyste krzewy zyskały nagle na wielkości, a jasny odcień wypalonej słońcem zieleni ściemniał. Znaleźli się w cieniu coraz wyższych pni, chowając się przed upałem w ich cieniu.

- Głusza Korcari...- westchnęła, rozglądając się z zaciekawieniem.

- Jej skraj- przyznał Strażnik.

Widziała wyraźnie jak gwałtownie zniknęły prześwity między drzewami, zastąpione dzikimi krzewami i pnączami wspinającymi się po korze drzew. Te zaś górowały nad nimi, choć nie zamykały się równym baldachimem, nadal przepuszczając promienie słońca.

        Klacz potknęła się. Elfką zareagowała panicznie, dociskając nogi mocniej do boków konia. Zwierzę natychmiast przyspieszyło.

Tak samo jak serce spanikowanej łowczyni.

- Hej!

Duncan zareagował błyskawicznie i nim zdążyła się rozluźnić i ściągnąć wodze już chwycił je obok jej dłoni.

[Dragon Age Origins] Przez mrok.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz