Rozdział 28

101 11 8
                                    

           Echo ich kroków niosło się po ciemnym tunelu. Dudniło pomiędzy ścianami, wypełniając wrażliwe uszy elfki. Zagłuszało szum krwi, napędzanej walącym o klatkę żeber sercem.

Aż bolało.

Skrzywiła się wiedząc, że za najbliższym zakrętem najpewniej czają się pomioty.

- Gdzie jesteśmy?- Dociekała Wynne.

Jasność zabłysła na zwieńczeniu kostura maginii, spychając cienie pod ścianę. Rozglądała się z zaciekawieniem dookoła z miną, którą Strażniczka doskonale znała. Taki sam wzrok miała Merathari, gdy badała nowe znalezisko.

- W miejscu, w którym wszystko się zaczęło- szepnęła cicho, czując lodowaty dreszcz na plecach.

Nie wiedziała, czy ją usłyszeli. I nawet niewiele ją to obchodziło. Była w stanie myśleć tylko o tym, co czekało na końcu tej wizji. O demonie, którego tam spotkają, a który będzie miał postać tego, którego utraciła. Którego przecież kochała a mimo to nie była w stanie go uratować. Ile warte więc było jej życie, ocalone jego kosztem? Okupione jego śmiercią?

Czyż nie żyła teraz pożyczonym niesłusznie czasem?

       Uniosła dłonie ze sztyletami jeszcze nim minęła załom ściany. Nie skrzywiła się nawet na skrzek genloka, który popędził na nią z uniesionym ostrzem. Przestawiła stopy, przeniosła ciężar ciała w tył, obróciła się zwinnie pozwalając podmiotowi przebiec pod jej ramieniem i płynnym ruchem rozpłatała mu szyję. Głowa potoczyła się po kamieniach, gdy obok niej przeleciało ogniste zaklęcie, ścierając na proch drugą pokrakę.

       Podłapała pytające, zdziwione spojrzenie Alistaira, ale odwróciła się do niego plecami, ruszając bez zastanowienia dalej. Chciała jak najszybciej minąć komnatę z pająkami i korytarze podziemnego labiryntu, aby zmierzyć się z demonem gnuśności. Stanąć twarzą w twarz z odpowiedzialnością za decyzje podjęte tamtego dnia. W końcu usłyszeć słuszne oskarżenia. Przyjąć ten ciężar.

I złamać się pod nim.

***

       Od masywnych drzwi blokujących wejście do komnaty wiało chłodem. Czuła, jak puste dłonie drżą, choć zaciskała pięści. Wbijała sobie paznokcie w skórę, zagryzała usta i starała się oddychać głęboko i równo.

Jestem silniejsza, niż myślę. Muszę być.

         Chciała być opanowana i odważna, zdecydowana i czujna. Nadal być niezłomna, w obliczu każdego zagrożenia, które napotykają. Być siłą dla towarzyszy, bo ktoś musiał przecież wierzyć w słuszność drogi, którą podążali.

Wiedziała jednak, że tym razem nie wystarczy tylko chcieć.

- Kiedy tam wejdziemy- przepchnęła słowa przez zaciśnięte gardło.- Musimy zabić tego demona. Jak najszybciej- zaznaczyła.

- Skąd wiesz, że będzie za tymi drzwiami?- Zapytała zaintrygowana Lely.

- Bo ta wizja jest dla mnie- przypomniała sztywno.

A niezawodna intuicja podpowiada, że to było ostatnie, na co stać było demona gnuśności.

        Nim zdążyła się zawahać sięgnęła do klamki i nacisnęła ją, pchnąwszy barkiem drzwi. Odetchnęła ostatni raz głęboko i podniosła wzrok z kamiennej posadzki na wnętrze komnaty. A potem jej serce przestało bić.

        Stał tam. Dokładnie w miejscu, gdzie widziała go ostatni raz. Przed zdobnym w złotą ramę, starym lustrem na podwyższeniu. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Z krótkimi blond włosami opadającymi pasmami każde w inną stronę; z tymi sztywno wyprostowanymi plecami na których nosił łuk. Z nagolennikami przewiązanymi pod podbiciem, ale bez butów- tak jak w czasach życia w klanie chodziła i ona, aby miękka trawa zawsze łaskotała stopy.

[Dragon Age Origins] Przez mrok.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz