Prolog

452 45 14
                                    

Ta książka jest RP pisanym wspólnie z L16Wosp na której profil serdecznie zapraszam.

Książka jest mieszanką Marvela, mitologii słowiańskiej, ale również nieco tej nordyckiej tu znajdziecie, choć główną rolę odgrywa w niej nasza wyobraźnia.

Spadałem, nie wiem jak długo ale coraz bardziej osuwałem się w nieznane mi odmęty niebezpiecznego wszechświata. Byłem bezwładny, bezsilny, ale nie to chyba było najgorsze... stałem się kimś zupełnie innym, bezwartościowym.

Czas zwolnił, a ja byłem coraz bliżej dna w które prędzej czy później uderzę z ogromną siłą. Nie było dobrze, choć nie sądziłem aby jeszcze kiedyś było. Zacisnąłem kurczowo powieki uderzając o twardą niczym skała ziemię. Skrzywiłem się czując palący ból w klatce piersiowej. Żebra nie wytrzymały. Złamały się niczym kreda, rozsypując na drobne kawałeczki. Oddech stał się szybki, płytki niemal nie do opanowania. Z trudem przekręciłem się na bok, aby splunąć krwią zalegającą w moich ustach niczym korek blokujący dopływ powietrza. Miałem mdłości, kręciło mi się w głowie ale mimo bólu udało mi się podnieść do siadu. Nie wiedziałem gdzie jestem, a co się dzieje, czy choćby kiedy ostatnio tak fatalnie się czułem. Rozejrzałem się dookoła, ale zastałem jedynie niepokojącą pustkę. Słońce dopiero co zaczęło górować na fioletowym niebie, a jego promienie zaczęły coraz bardziej zaczęły mi przeszkadzać.
Las, a raczej polana, rozciągająca się hektarami. To właśnie na niej wylądowałem.
Nie było najmniejszych szans abym samoistnie podniósł się na własne nogi, każdy nawet najmniejszy ruch graniczył z cudem. Niemo odkaszlnąłem wypluwając pył, krew i nadmiar śliny, który dosłownie dusił mnie od środka. Mogłoby się zdawać, że gruby sznur owinął swoją pętle na moich płucach i z każdą chwilą zaciska ją jeszcze bardziej.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale niezależnie od mojej woli całą skórę perlił zimny pot. Wymęczony przez natrętne promienie, czy rany straciłem przytomność i chyba to był mój największy błąd, ale nie miałem przecież innego wyjścia. Poddałem się, przestałem walczyć o przysłowiowy ostatni oddech...
Ciemność długo trawiła, ogarniała mój organizm, to jednak prędzej czy później musiała ustąpić.
Pierwsze co dotarło do moich nozdrzy to intensywny, drażniący, zbyt intensywny zapach stęchlizny, wilgoci. Niepewnie uchyliłem powieki, ale nie byłem w stanie niczego zobaczyć. Moje oczy przysłaniały strzępy jakiegoś materiału, z którego najpewniej wydobywała się ta nieprzyjemna woń. W ustach tkwił metal, to jednak gdybym chciał i tak nie powiedziałbym ani jednego słowa. Ręce miałem skrępowane czymś szorstkim, podobnie chyba jak nogi, choć nie miałem co do tego pewności. Leżałem na czymś twardym, zimnym i nieprzyjemnie wilgotnym. Przestraszyłem się, ale przecież niczego nie mogłem zrobić. Wystarczyło jedynie trwać w tej nieprzyjemnej ciszy i czekać na to co się wydarzy.

Nawia - kraina pełna kontrastów. Największy z nich był taki, że choć z pozoru była ona silna, to wciąż źle sobie radziła z prostymi wydawałoby się sprawami. Wszystko przez rozbicie jakie w niej było. Nad ziemią tą opiekę trzymać miał jeden. Król, władca, opiekun. Różnie go zwano, jednak co robił obecnie? Nic. Dał ją swoim dwóm synom. Jeden był jak dzień, drugi zaś jak noc. Nie znosili się i wzajemnie zwalczali. Więc aby zapewnić pokój w swej krainie obaj w końcu - z racji tego że ich moc była równa - ustąpili przekazując władzę nad tą ziemią nam. Kirowie tak nas niegdyś zwano, teraz... każdy o swój ród, a w szczególności imię bardziej dba niźli o dobro wspólne i nazwa ta używana jest coraz rzadziej.
Nie zjednoczyliśmy się, zbyt różni, butni i awanturniczy aby dojść do porozumienia, czy przywódcę z między nas wybrać. Raz na jakiś czas wiec był wprawdzie zwoływany, aby najważniejsze sprawy uradzić, lecz oprócz tego każdy dbał o swoją ziemię. Ja chociaż by o góry pokryte lasami, górskie pastwiska i doliny, inni zaś o to, co im podlegało. Nikt sobie w szkodę nie wchodził, nikt napadał i tylko po lasach zbóje się trafiali, upiory, czy też inne stworzenia, które Noc nasyłała. W górach bardziej może niż na równinach szukało to schronienia, bo niby ukryć się łacniej, ale i pobłądzić.

JasseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz