Pojedynek? Przeto nie tego oczekiwałem, ale jeśli trzeba będzie to zrobię to co do mnie należy. Wiele walk stoczyłem, jeno nie bronią tego specyficznego typu. Szabli w ręku nigdy nie miałem, ale kiedyś musi być ten raz pierwszy. Prawda? Sztylety, topory, miecze, to dla mnie nic trudnego to jednak czy wygram? Ryzyko jest zawsze obecne, a ja bynajmniej nie mam zamiaru sprawdzać jak ono jest duże.
"Nigdy nie bierz broni do ręki, jeśli nie masz pewności, że wygrasz." Tak brzmi pierwsza zasada, której uczono mnie na polu bitwy. Pojedynki nigdy nie kończą się dobrze, dla tego kto wie, że nie ma z przeciwnikiem żadnych szans... Ja właśnie teraz byłem w takiej sytuacji. Wojownik doskonale władał orężem, znał teren i położenie a i w ramieniu krzepki. A ja? Od trzech lat broni w ręku nie trzymałem, a i forma moja znacznie się pogorszyła. W wace magi urzywałem, która niemal w każdej sytuacji pomagała mi jak stary, wierny przyjaciel. Ciemnowłosy przeciął więzy które mnie krępowały, aby do ręki szablę o zdobionej klindze mi podać. Wyszliśmy na środek polany gdzie nasze pole zostało wyznaczone, aby i jakieś reguły zachować. Ukłon, jak i skinienie głową oznaczające szacunek jakim teraz siebie obdarzamy. Jak równy z równym... Zaczęło się wszystko na gwizd donośny przez jednego z wojów wydanego. Pierwszy natarłem chcąc nogi przeciwnikowi podciąć, aby ten przed moim obliczem na kolana opadł to jednak, ten sprawnie zablokował mój cios. Tym razem to on nie czekał, tylko skrzyżował nasze szable, które niczym węże zaczęły zawzięcie kąsać przeciwnika. Silniejszy był znacznie, choć miałem swojego asa w rękawie... Nasz pojedynek bardziej taniec przypominał bo i ja i on tak łatwo ustąpić nie chciał. Honor, czy zwycięstwo wybrać? Nie znam tego słowa, bo czy zdrajca nadal ma w sobie honor? Z sił już powoli opadałem, a ciemnowłosy nawet do końca się nie rozkręcił. Szalę zwycięstwa na jego stronę przychylił sprawnie wymierzony cios pomiędzy żebra. Syknąłem zataczając się lekko na nogach własnych, które powoli posłuszeństwa odmawiały. W moich oczach jednak zapłoną gniew, jak i determinacja, która popchnęła mnie do... oszustwa. Byłem bogiem kłamstw, ognia jak i chaosu, więc mogłem sobie na to pozwolić. Prawda? Stworzyłem iluzję, aby podejść przeciwnika od tyłu. W plecy... Wiem, że nie było to dobre, ale mimo wszystko skuteczne. Sam chciał się ze mną pojedynkować, walczyć nawet nie rozważając ryzyka, które nań spłynęło. Zanurzyłem ostrze w jego ramieniu, niszcząc iluzję na którą próbował się rzucić. Nie przewidziałem jednak, że woj ofwróci się podcinając mi szablą skórę u nóg. Upadłem na kolana, a ten przystawił mi broń do gardła... To był koniec, wygrał.***
Na wszystko z boku patrzyłam, o jedno z drzew młodych oparta, i rzeczywiście - pojedynek był niczym widowisko dobre. Urlik wypróbować jeno chciał Lokiego i sprawdzić, czy się na coś nada. Ten zaś pojedynek widocznie do serca sobie wziął, bo i siekał zapamiętale. Choć czy dziwić mu się powinnam? Szabelką jak cepem jednak w powietrzu młucił, przeto i zmęczył się szybko, tym bardziej że kondycji dobrej nie miał. Jednak walczył tak zapamiętale, że podziw nawet Jaremie obudził nikły, lecz na ostatek prysł on i jak mgła się rozwiał. Wiadomo było wprawdzie że przegra, lecz... na co innego zgoła z jego strony ns ostatku liczyliśmy niż na iluzję. Zawiodłam się na nim znowu, drugi raz w ciągu tej godziny, przyznać muszę.
***
Urlik oddech starał się przyspieszony opanować wciąż klęczącemu przed nim mężczyźnie się przypatrując. Ta walka dobra była, choć do trudnych nie należała. Czarnowłosy ranił go mocno w ramie, a podstępem to robiąc przez oka mgnienie z chłopem, czy raczej barbarzyńcą jakim na równi się stał. W Nawii nigdy tak nie bywało, aby przeciwnik do podstępu, czy fortelu się w czasie pojedynku stosował. Pojedynek wszak to rzecz święta była i jasne zasady w nim obowiązywały. Chociażby ta że choć na polu bitwy dobija się zwykle rannego przeciwnika, tu tego się nie czyni, a rany mu upatruje, a czasem i u siebie trzyma, aż m ie wyzdrowieje, czy w gospodzie za niego płaci. A tu?
Lecz co się dziwić miał, skoro on był As? Może tylko tyle, że od razu się do podstępu nie uciekł. Widać jakiś honor jeszcze ma, a gdyby go tak...
- Jak cepem machałeś powietrze siekąc, do fortelu się uciekłeś co w pojedynku nie przystoi, bo i honor plami. A zważ że bez niego tu na szacunek próżno byś licz. - Mówił cały czas koniec szabli na jego szyi opierając z lekka. Nie przecinając co prawda skóry, lecz napinając ją lekko. - Acz masz go trochę nadal jak widzę. A i zawziętość w tobie, i upór, i chard. Aż uczyć by się cię szermierki nie jednemu chciało, ale ty pościgi po lesie wolisz, przeto już okazji do tego mieć zapewne nie będzie. - Skończył, a mówił szczerze. Bo i sam chętnie by go tego nauczył i zasady wpoił, lecz... niebezpieczna to by była rzecz, jeśli on niepewny, a przecież taki właśnie był. Cofnął jednak zaraz szable i w pichwie ją schował, ku Lokiemu dłoń wyciągając, aby mu wstać pomóc. Zaraz też musiał rane wodą lekko skroplić, bo czuł że słabnie z wolna.
- Okrutnieś żeś mnie usiekł. - Powiedział jakby z tego właśnie najbardziej był zadowolony. - No wstawaj już, chyżo. - Ponaglił, acz głos jego miły był bardziej niźli by na to słowa jego wskazać mogły.
CZYTASZ
Jasse
Fanfiction"Przy drzwiach dwa różne światy się zacierają i żaden nie ma zamiaru przepuścić drugiego." Fragment: "Spadałem, nie wiem jak długo ale coraz bardziej osuwałem się w nieznane mi odmęty niebezpiecznego wszechświata. Byłem bezwładny, bezsilny, ale nie...