Rozdział 8

155 24 1
                                    

W pomieszczeniu panowała wszechobecna ciemność. Nie można było określić jego wielkości i kształtu. Ale Thi czuła, że znajdowała się w małej, ciasnej klitce. Cuchnęło tu stęchlizną i wilgocią. Powietrze było ciężkie. Utrudniało jej oddychanie. Czuła pod sobą wilgoć i brud, skulona i przyparta do zimnej ściany. Ściany oblepionej jakąś mazią przypominającą galaretę. Nie potrafiła się od niej odsunąć. Miała wrażenie jakby jej głowę przeszywało tysiące kłujących szpilek.

Po jej ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Czuła się obserwowana. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Otwierała usta, ale z jej gardła nie wydobywał się żaden dźwięk.

Wpatrywała się w przestrzeń, wypatrując ruchu, dźwięku, światła. Jakiejkolwiek oznaki życia. Jednak nic takiego nie następowało. Cisza i ciemność odbijały się od siebie, łącząc w przerażającą całość.

Jej wilczyca także zamilkła. Nie odzywały się do siebie, w obawie, że przerwą bezgraniczną pustkę, jaka działa się wokół nich.

Thi wytężyła słuch. Jako wilkołak powinna była usłyszeć cokolwiek. Mrówkę, która z wytrwałością przemierzała niezliczone kilometry; szum wiatru, który wprawiał drzewa w ruch; szelest wysuszonych liści, które nie wiedząc co ze sobą zrobić, bezcelowo spacerowały po ziemi; choćby najdrobniejszy płatek kurzu.

Nie słyszała jednak nic.

Nie mogła zamknąć oczu, a co dopiero zasnąć. Nawet nie próbowała. Odkąd się obudziła, nie zmieniła pozycji i zaczęły drętwieć jej podkulone nogi.

Nie wiedziała ile już tak czekała. Godzinę, dzień, a może tydzień? Czas pełzł jak ślimak, a niepokojące myśli biegały w jej głowie niczym gepard. Przywoływała obraz przeróżnych osób, mając naiwną nadzieję, że ta iluzja stanie się prawdą.

Thi otworzyła szerzej oczy, gdy usłyszała suwak zamka i skrzyp drzwi. Oślepiło ją światło, padające naprzeciwko niej. Zasłoniła ręką twarz, starając się przyzwyczaić do jasności. Dźwięki zalały jej uszy ze zastraszającą szybkością. Zaczęły ją przytłaczać, więc czym prędzej wyłączyła nadprzyrodzony słuch. Spojrzała na postać przed nią. A właściwie dwie postacie. Dwóch rosłych wilkołaków, mających na sobie ciemne stroje zrobione z cienkiego, wygodnego materiału. Ich twarze wyrażały jedno, silne uczucie. Nienawiść.

Dopiero teraz rozpoznała, że są to ci sami strażnicy, którzy ją pojmali. Podeszli do niej i podciągnęli do góry. Chciała zaprotestować, ale dopiero teraz zorientowała się, że jest wyczerpana. Jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa, całe obolałe i osłabione. Mężczyźni owinęli ją ciasno grubym łańcuchem, a w usta wepchnęli kawałek brudnej szmaty. Ciało piekło ją jakby ktoś przyłożył do niego rozżarzony węgiel. Krzyknęła, ale szmatka w buzi zagłuszyła dźwięk. Przejechała językiem wzdłuż wysuszonej jamy ustnej i o mało nie zwymiotowała. Materiał smakował jak kawałek zgniłego mięsa. Suchość w ustach to jeszcze potęgował, a Thi wiedziała, że byłaby teraz w stanie wypić taką ilość wody, jaka przypada dziennie na rybę. A nawet więcej.

Na jej głowę zarzucono worek, który przyćmił światło i znów widziała tylko ciemność. Tym razem jednak słyszała. A odgłosy jakie docierały do jej uszu, sprawiły, że tego żałowała. Jęki bólu i cierpienia napadały ją z każdej strony, mieszając się z chaotycznym śmiechem, wrzaskiem i spazmatycznym płaczem. Ktoś walił i drapał w metal, a ten dźwięk przyprawiał ją o gęsią skórkę. Słyszała też ciche modlitwy do Księżyca, w których zawarta była prośba o szybką śmierć.

Strażnicy, niedbale wlekący ją po ziemi, poruszali się bezszelestnie, jak na wilkołaki przystało. Wbijali szpony w jej obolałe ramiona, prowadząc ją w nieznane miejsce.

Dusza UtraconaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz