Rozdział 12

115 14 7
                                    

Donośny dźwięk uderzenia rozniósł się falami po pokoju. Sean uderzył pięścią w biurko. Zrobione z mocnego, dębowego drewna nie ugieło się pod ciężarem jego ręki. Chciał je rozwalić, zniszczyć, połamać na drobne kawałki, jakby unicestwienie biurka miało się równać z unicestwieniem jego problemów. Wpatrywał się intensywnie w swoją własną pięść. Gdyby potrafił siłą woli rozwalić biurko, nie... całe te pomieszczenie, nie... cały ten budynek, zrobił by to.

Rozluźnił dłoń i wziął jeden głęboki oddech. Może i to lepiej, że nie potrafił. Przecież zależało mu na rozwiązaniu swoich problemów, a nie na dokładaniu ich.

Sięgnął po chusteczki. Podczas uderzenia kawa z wypełnionego po brzegi kubka rozlała się, a kilka kartek upadło na ziemie. Sean szybkimi ruchami wytarł rozlany napój. Podniósł zrzucone wcześniej papiery. Obejrzał je uważnie po kolei. Że też wszystko musiało się komplikować w tym samym czasie!

Zgniótł kartkę w małą kulkę i rzucił, trafiając prosto w czoło Chrisa.

— Nie uważasz, że niszczenie dokumentów jest co najmniej niestosowne, Alfo? — spytał Chris z powagą wypisaną na twarzy. Schylił się, sięgając po papier. Rozłożył go, starając się wyprostować. Zrezygnowany odłożył go na biurko, ponownie spoglądając na swojego Alfę.

Sean obrzucił Chrisa lodowatym spojrzeniem. 

Dokładnie od trzech dni przychodziły do niego nowo upieczone pary, które twierdziły, że są swoimi mate. Sean, jako Alfa musiał zapisać nowe wilczyce do stada, co równało się z przydzieleniem im obowiązków i wyznaczeniem parze oddzielnego mieszkania.

Nie było w tym nic trudnego, wystarczyło przenieść lokatorów nowo upieczonego mate do innej chaty, a wyjazd niesparowanych wilczyc spowodował, że ktoś musiał przejąć ich obowiązki.

Problem tkwił w tym, że te same pary następnego dnia, albo nawet tego samego, parę godzin później, znowu przychodziły do Seana. Tym razem zarzekały, że żadna więź ich nie łączy.

— Dlaczego nie mam sekretarki? — spytał z zażenowaniem Sean, obrzucając Chrisa oskarżycielskim spojrzeniem, jakby to wszystkie niepowodzenia świata były jego zasługą. — Tak trudno się zdecydować, czy ona jest moją mate czy nie!?

— Przypominam Alfo, że ty również nie zdecydowałeś się co do Viviany.

Sean uniósł się na krześle. Spojrzał na Chrisa i warknął groźnie. Ponownie trzasnął ręką o stół.

— Ale nie dopisuje jej do tej cholernej listy! Żeby potem skreślić, aby następnie znowu dopisać!

No tak... Jego wilk nadal nie wiedział, czy Viviana będzie jego mate. To było głównym powodem jego wściekłości.

— Czy twój wilk nadal nie dał ci żadnego znaku? — spytał Chris, kompletnie nie przejmując się napadem złości Alfy. Miał je już od ponad tygodnia, więc Chris zdołał się przyzwyczaić. — Nic a nic?

— Milczy jak grób.

— Może to po prostu nie ona...

— Ale ja wiem, że to ona! — zarzekł Sean, choć sam powoli zaczął w to wątpić. Nie dał jednak tego odczuć Chrisowi.

— Zostały zaledwie cztery dni...

— Wiem, że mam mało czasu. Ale to musi być ona, Chris. To musi być ona... Nie mogę czekać nie wiadomo jak długo. Luna... Luna jest potrzebna.

— Tylko to, czy ona nią zostanie czy nie, nie zależy od ciebie Alfo.

Nastała głucha cisza. Sean wpatrywał się w Chrisa. Po co Chris o tym wspomniał? Przecież Sean doskonale o tym wiedział! Doskonale o tym wiedział... I tak bardzo nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

Dusza UtraconaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz