— Jeśli jeszcze raz ośmielisz się wejść bez pukania i przerwać mi cokolwiek to cię zabije — Sean mówił powoli i wyraźnie, dokładnie akcentując każde słowo. Biła od niego aura wyższości, jak na Alfę przystało.
Chris skulił się w sobie ze strachu. Wyjęczał ciche przeprosiny, cały czas pochylając głowę.
Sean usiadł przy swoim biurku, postukał przez chwilę opuszkami palców o blat i nakazał przemówić swojemu Becie.
— Chodzi o nowego więźnia — zaczął, nadal nie podnosząc wzroku. Przyjaźnili się od dzieciństwa, więc Sean pozwalał mu na więcej niż innym. Miało to jednak swoje granice.
— Miałeś to załatwić.
— Tak Alfo, ale minęły już prawie dwa tygodnie, a dziewczyna nie jest chętna do współpracy. Duża część wilkołaków domaga się, aby ktoś poniósł winę za jego śmierć.
— Jesteś naczelnym więzienia oraz moją prawą ręką. Co zatem proponujesz?
— Jutro będę ją przesłuchiwać ostatni raz. Mówiła, że będzie współpracować. Postaram się wyciągnąć z niej jak najwięcej. Potem zostanie wykonana egzekucja.
Sean przytaknął i kazał Chrisowi opuścić pomieszczenie.
Nie obchodziły go losy więźnia. Nie lubił przeprowadzać egzekucji, ale wiedział, że jeśli stado domaga się rozlewu krwi to najrozsądniej jest im go dać.
Jego największym problemem aktualnie była Viviana.
— Chcę ją jako Lunę — przemówił do swojego wilka.
— Oboje dobrze wiemy, że to nie ona. Nie ma co się łudzić. Minęło już sporo czasu.
— Powiedziała, że mnie kocha.
— Ale ty jej nie — powiedziało dobitnie jego wewnętrzne ja.
— To nie jest ważne. Jest idealna na miejsce Luny.
— Idealna na miejsce Luny będzie tylko nasza mate.
***
Thi się przebudziła i pierwsze co ujrzała to wielkie niebieskie ślepia, wypełnione szaleństwem. Wzdrygnęła się i starała odsunąć. Nie lubiła być budzona w ten sposób.
— Powiem ci sekret — zachichotała szeptem Beth.
Thi usiadła, uważnie przyglądając się towarzyszce.
— Mów.
Beth pochyliła się w jej stronę i chrapliwym głosem zaczęła szeptać jej wprost do ucha.
— Wiem jak przekonać George do gadania. W więzieniu jest nudno, wiadomo. A George jak każdy inny wilkołak nie lubi się nudzić. Jeśli chcesz wyciągnąć od niego informacje o tym całym Czerwonym Kle to najpierw ty opowiedz mu coś co go zainteresuje.
— Czarnym — poprawiła ją Thi. — I już mi to mówiłaś. Ale warto próbować.
Beth zaśmiała się głośno, krztusząc się przy tym.
— George! — wrzasła Thi. Beth podążyła jej śladem i zaczęła nawoływanie wilkołaka.
— Czego! — warknął, wyłaniając się zza murku.
— Opowiesz mi o Czarnym Kle, a w zamian ja opowiem ci o mnie co tylko chcesz wiedzieć. Mam w zanadrzu wiele ciekawych historii. Zaczynając od zamieszkiwania wioski, okrytej potężnym czarem, aż do tego jak jeden z tej watahy zabił jednego ze swoich.
— Nudne. Nieciekawe. Przewidywalne.
— George — powiedziała Thi. Stali naprzeciw siebie. Thi mierzyła go lodowatym spojrzeniem, on zaś raczył ją rozbawioną miną.
— Ależ słucham.
— Jeśli mi nie pomożesz Alfa Chris mnie zabije. Nie chcesz przyczynić się... — przerwały jej dwa donośne śmiechy. Georgea i Beth.
— Chris to nie alfa, co ty bredzisz — wyjąkała Beth, dławiąc się śmiechem i łzami.
Thi odwróciła się w jej stronę, patrząc pytająco. George zniknął za murkiem, kładąc się na swoje posłanie i już nie reagował na wołania Thi.
Jak to nie jest Alfą? To kim był i dlaczego się za niego podawał? Thi siedziała na podłodze z głową pełną pytań. Towarzyszył jej nieustanny szaleńczy śmiech Beth.
***
Nazajutrz Sean od rana szukał Viviany. Nie było jej w ogrodzie, w którym często przebywała. Nie zjawiła się na śniadanie. Jej pokój stał pusty, w szafie, w której zawiesiła pełno sukien, nie było teraz ani jednej. Wypytał o nią każdego napotkanego wilkołaka, nikt nie wiedział, gdzie jest.
Po południu nadszedł czas na wyjazd wilczyc. Pierwsza tura niesparowanych kobiet siedziała w samochodach. Chris wraz z paroma innymi wilkami odwoził je do stada, z którego przybyły. Sean osobiście pożegnał każdą z nich. Kłaniały mu się i dziękowały za gościnność. Reszta niesparowanych wilczyc czekała w holu. Wśród nich nie było Viviany. Sean nie miał pojęcia, gdzie była.
Udał się do swojego biura przed którym czekała chmara par. Czekali na przydzielenie im nowych domów.
Sean wszedł do biura. Na jego twarzy odmalowywało się zdziwienie, zmieszane ze szczęściem i złością.
— Co tu robisz? — spytał ozięble. Usiadł na swoje miejsce, mierząc Viviane mroźnym spojrzeniem. Siedziała na krześle, miała spuszczony wzrok. Obok niej leżały walizki.
Po wczorajszej rozmowie po prostu go zostawiła. Powiedziała, że go kocha, a mimo to unikała go przez cały dzień. Jego wilk miał rację. Nie była jego mate.
— Wiem, że jesteś zły... — zaczęła, nie podnosząc wzroku znad podłogi.
— Powinnaś być teraz wraz z innymi wilczycami w holu czekając na odjazd z mojej watahy. Wyjdź.
Uniosła głowę. Spojrzała na niego. Miała szkliste oczy od łez.
— Nie mam czasu na twoje ckliwości — rzucił oschle.
— Moja wilczyca czuje, że jesteś mi przeznaczony — powiedziała Viviana, a szkliste łezki popłynęły jej po policzkach.
Sean wstrzymał oddech. Poczuł jak wszystkie jego mięśnie się napinają. W jego głowie miotały się tysiące myśli. Przez chwilę panowała głucha cisza.
— Od początku to czuła — wychlipiała w końcu dziewczyna. — Ale bałam się, że ty nie. I sama już nie wiem co zrobić. Bo jeśli ty tego nie czujesz to muszę powrócić do siebie, ale jeśli to zrobię umrę z tęsknoty.
Sean gwałtownie wstał. Ukucnął przy Vivianie i złapał ją za rękę.
— W takim razie od dzisiaj będą cię nazywać Luną — powiedział.
Viviana momentalnie przestała płakać. Spojrzała na niego zdziwiona.
— Mój wilk też to czuje Viviano, miałem te same obawy co ty — skłamał.
— Naprawdę? — spytała. Na jej twarzy cały czas malowało się zdziwienie, po chwili jednak, gdy Sean przytaknął rzuciła mu się na szyję z uściskiem. — Tak bardzo cię kocham!
— Pożałujesz tego... — wywarczał jego wilk.
— Potrzebujesz po prostu więcej czasu.
CZYTASZ
Dusza Utracona
WerewolfKażdy z nas ma tajemnice. Jedni większego kalibru, drudzy te mniejsze. Ale to co je łączy to fakt, że każdy nawet ten najmniejszy sekret jest wart więcej niż cokolwiek na świecie. Są tak cenne, że ludzie zabierają je ze sobą do grobu, a nawet gotowi...