Rozdział 11

144 16 4
                                    

Thi na wpół przytomna, siedziała ze skrępowanymi rękoma, przyczepionymi do chłodnego, metalowego krzesła. Jej głowa swobodnie opadała do przodu, brudne od krwi włosy zasłaniały twarz. Oczy pozostały zamknięte, pomimo tego źrenice kierowały się w każdą stronę, jakby chciały coś wypatrzeć. Oddech miała płytki. Leciutki wdech przez nos i wydech tą samą drogą. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, a całe ciało lekko drżało. Nie z zimna a z bólu.

Wiadro zimnej, wręcz lodowatej wody zostało haustem wylane na jej głowę. Chłód cieczy zalał jej włosy, ciurkiem spływając na uszy i oczy. Thi ocknęła się natychmiast. Otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła usta, jej broda wraz z głową poleciały w tył. Ruszyła gwałtownie rękoma, które zapiekły od srebra. Wpadła w niekontrolowany kaszel, woda wypełniła jej usta, gdy starała się nabrać powietrza.

Jej głowa ponownie opadła do przodu, gdy Thi opanowała kaszel.

— No proszę, proszę. — Thi drgnęła nerwowo. Kojarzyła ten głos.  A te skojarzenia nie wiązały się z niczym dobrym. — Nasza mała oszustka, złodziejka, szpieg Czarnego Kła!

Thi chciała unieść głowę do góry, jednak ta jedynie lekko drgnęła.

— Patricku, czego ty właściwie chcesz od niej!? — spytał rozeźlony Leo. — Sam doskonale sobie radzę w wyciąganiu od niej informacji! Nie jesteś potrzebny. Jak mniemam przydasz się bardziej przy papierkach niż tu. Nie wiem czy byłbyś gotowy na takie widoki.

Thi poruszyła się nerwowo. Patrick... Morderca, starający się całą winę zrzucić na nią. Co z resztą doskonale mu się udało. Przebywali teraz w jednym pomieszczeniu, a Thi miała ochotę rzucić się na niego i rozszarpać go własnymi łapami.

To on zabił! To on był niebezpieczny! To jego powinni więzić i torturować, nie ją! Była niewinna. Ona nic nie zrobiła... nic nie zrobiła.

— Chodzi ci o takie widoki? — spytał Patrick z wyczuwalną kpiną w głosie, wskazując na Thi, której skóra była w wielu miejscach pocięta i podpalona. Siniaki, tak samo jak krwawe rany – z niektórych sączyła się ropa – okalały jej ręce, nogi i twarz. Prawe oko miała podbite i spuchnięte. Z ust i lewej brwi ciekła lepka, czerwona ciecz. Niektóre palce miała połamane. Z prawej ręki środkowy, który wystawiła w stronę Leo, kiedy to po raz kolejny oskarżył ją o morderstwo. W lewej zaś ucierpiał wskazujący i kciuk. — Uwierz mi, że widziałem gorsze. — szepnął Patrick, z cwanym uśmiechem na twarzy.

— Ciekawe gdzie! — zadrwił Leo, wybuchając śmiechem. Opanował się natychmiast i podszedł do Thi. Czuła jego oddech nad sobą. Miała ochotę krzyknąć.

— Dobra koniec tej gatki szmatki! — rozkazał po chwili Leo, szarpnął za włosy Thi. Ta zaskomlała cicho, a Leo spojrzał na nią z obrzydliwym uśmiechem, po czym powiedział z dziwnym spokojem w głosie, że niedługo wróci.

Wyszedł, Thi i Patrick zostali sami. Przez chwilę wpatrywali się w siebie z nienawiścią i odrazą. W końcu Patrick zaczął mówić, jego nieprzyjemny głos raził Thi w uszy:

— Zabiłaś Setha Feshera. Bratasz się z Czarnym Kłem i szpiegujesz dla niego. To są poważne zarzuty — przyznał. — Wiem, że Leo... Eh, Leo. Użył dość drastycznych środków, aby wydusić z ciebie prawdę — mówiąc to podszedł do niej, przejechał po jej policzku palcami. Thi warknęła groźnie, odsuwając twarz, jak najdalej niego. — Ale ja mam dla ciebie lepsze rozwiązanie. Wystarczy, że powiesz gdzie on jest, a wszystkie winy zostaną ci zapomniane. Pozostaniesz cała i zdrowa. Wrócisz do rodziny... Co na to powiesz?

Thi splunęła krwią, jaka nazbierała się w jej buzi z rozbitej wargi.

— Wal się — wychrypiała.

Dusza UtraconaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz