Rozdział 18

82 6 0
                                    

— Czego się tak gapisz? — warknęła Thi. 

Sean nie mógł złapać tchu. Odczuwał uporczywy ból w klatce piersiowej. Całe powietrze uciekło mu z płuc. Wilk w jego głowie wył radośnie. 

Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Ledwo mógł iść, nogi mu się plotły między sobą, a obraz zaczął się rozmywać. Poczuł nagłe uczucie obezwładniającego go gorąca. Oparł się ręką o ścianę, miał wrażenie, że traci grunt pod nogami. Słyszał jakby z oddali czyjś głos, ale nie był w stanie zrozumieć słów.

Ktoś szarpał go za ramię. Sean przywarł plecami do ściany. Dusił się. Chciał uporczywie złapać powietrze. Nie potrafił.

Niespodziewanie poczuł silne uderzenie na policzku. Ocknął się z amoku i zaczął łapczywie nabierać tchu. 

— Co się dzieje? — wrzasnął Chris. — Co tam się stało?

Sean opanował oddech. Spojrzał na przyjaciela z przerażeniem wypisanym na twarzy.

— To moja mate — wyszeptał zdziwionym tonem, jakby sam nie miał pewności co do prawdziwości tych słów.

— Twoją mate jest Viviana, co ty bredzisz? 

— Egzekucja się nie odbędzie — powiedział stanowczo Sean. Stanął na równe nogi i strącił ręce Chrisa ze swoich ramion. — Nikt ma tam nie wchodzić dopóki nie wrócę. I nikomu ani słowa.

Nie oglądając się za siebie, ruszył korytarzem do wyjścia. Przemienił się w wilczą postać i pognał pędem do lasu. Zawył doniośle do księżyca, a w ślad za nim po całym lesie rozniosło się wycie, dołączających się wilków.

***

Sean siedział nad wodospadem. Zapadła noc, a gwiaździste niebo towarzyszyło mu w rozmyślaniach. Szum wody łagodził jego roztargane myśli.

Zza drzew wyłonił się Chris. Dosiadł się do Seana i siedzieli przez długi czas w milczeniu. Cisze między nimi burzyła jedynie orkiestra nocna. Dzikie zwierzęta, ptaki, szum wodospadu i wiatr kołyszący korony drzew. Chris odezwał się pierwszy.

— Jesteś pewny, że to ona?

— Tak — powiedział Sean stanowczo. W jego głosie słychać było zmęczenie.

— Co zamierzasz z nią zrobić?

— To omega. Nie chcę jej jako Luny — zaczął Sean. Zrobił długą pauzę jakby rozważał, czy na pewno powinien mówić dalej. Po chwili jednak dodał — ale nie mam innego wyjścia.

— Zawsze możesz trzymać ją w więzieniu, a Vivianę pozostawić jako Lunę.

— Nie mogę trzymać swojej mate w więzieniu — oburzył się. — Mój wilk by mi na to nie pozwolił.

— Rozmawiałem z tą dziewczyną. Jest słaba, nierozważna i niemądra. Jeśli zostanie naszą Luną to czeka nas klęska. Dobro stada powinno być na pierwszym miejscu.

— Muszę to wszystko jeszcze przemyśleć. Do tego czasu masz się nią zająć i zadbać, żeby nic jej się nie stało.

— Oczywiście Alfo.

***
Thi nie mogła zasnąć. Obwiniała się za wszystko co się stało. Wiedziała, że gdyby tamtego dnia po prostu uciekła wraz z rodzicami, nic by jej teraz nie było i przynajmniej miałaby pewność, że nic im nie jest. Nie bała się śmierci, to w końcu naturalny krąg życia i czeka na każdego. Nie chciała jednak ginąć tak szybko, nie w tak młodym wieku. I na pewno nie w ten sposób. 

Beth przez całą noc tuliła się do Thi, mimo jej sprzeciwów. Szlochała cicho, a w jej płaczu można było wyczuć prawdziwą rozpacz. Thi nie wiedziała czy Beth taka już po prostu była, czy naprawdę przez tak krótki czas poczuła jakąś więź między nimi. 

— Wybrałaś już swój ostatni posiłek? — wyszlochała w którymś momencie Beth. Szeptem, bo wszyscy pozostali więźniowie już spali.

— Nie — odpowiedziała również szeptem Thi.

— Dlaczego?

— Niech się wypchają. Nie chce nic od nich. Robią to, żeby pokazać mi swoją wyższość i władze jaką nade mną mają. Nie dam im tej satysfakcji. 

Przyszli po nią rano. A konkretnie on. Jeden wilkołak, który wcześniej podszywał się pod Alfę. Nie zarzucił jej czarnego, śmierdzącego wora na głowę. Nie wepchnął jej brudnej szmaty w usta. Nie naszpikował jej substancjami, osłabiającymi jej odporność. Nie skopał jej, nie opluł. Nie szarpał jej i nie wlukł siłą po ziemi. Nie zrobił żadnej rzeczy, jakie robiono jej tu dotychczas. Chwycił ją tylko za przedramię i nakazał iść. 

Zaprowadził ją do strefy prysznicowej. Dał ręcznik, czyste ubrania i buty. Wyciągnął zza pasa klucze i sięgnął do jej kajdan.

— Nie boisz się, że ucieknę, fałszywy Alfo? — spytała.

— Spróbuj — powiedział, zdejmując jej kajdany. 

Poczuła na nadgarstkach ulgę. Miała dziwne uczucie, że czegoś jej na nich brakuje. Trzymanie ich ciężaru przez tak długi czas zrobiło swoje.

Weszła do pomieszczenia, a Chris zamknął za nią drzwi. Podłoga i ściany były wyłożone białymi kafelkami, które z biegiem lat zżółkły. W rzędzie wisiało dziesięć słuchawek prysznicowych, a przy każdym dozownik do mydła.

Spojrzała na drzwi. Pośrodku w górnej części znajdowało się okno.

— Nie rozbiorę się — powiedziała donośnie. Nie miała pewności czy Chris ją słyszał. Dużo pomieszczeń w tym więzieniu było dźwiękoszczelnych. — Nie wiem czy nie będziesz podglądać.

W odpowiedzi jedynie zasunął okienko. Nadal nie miała pewności czy go nie odsunie, ale lepsze to niż nic.

Przez chwilę stała i się zastanawiała. Czy jej bunt i nieumycie się coś zmieni?

Nie będę dawać im tej satysfakcji, że robię to co oni chcą — powiedziała do swojego wewnętrznego ja.

Im to jest obojętne, a mi nie! 

Jeśli miałabym się umyć ostatni raz to nad naszym wodospadem

Szarpnęła za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Rozsunęła się deska w okienku i pojawiła się w nim twarz Chrisa.

— Co znowu? — spytał poirytowany.

— Nie będę się myć.

— Bo?

— Bo nie.

— Dopóki się nie umyjesz to skąd nie wyjdziesz — powiedział i zasunął okienko.

— To nie wyjdę stąd nigdy — krzyknęła Thi. Usiadła na podłodze, kładąc obok siebie rzeczy. 











To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 13, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dusza UtraconaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz