=15=

6.6K 425 107
                                    

Tykam palcami w zimne rury łóżka szpitalnego Davida. Wciąż nie wiem, czemu dalej tutaj jestem, ale czuję, że jestem mu tego winien po tym wszystkim, po wszystkim co dla mnie zrobił.

To nie tak, że nie lubię spędzać z nim czasu... Po prostu czuję się nieswojo. Jego ostatnie wyznanie w niczym nie pomogło, nie wiem, jak się za to wszystko zabrać, bo niby rozmowa z Clemontem jakoś wsparła mnie na duchu.

Niech wygra najlepszy. To zdanie dalej dzwoniło w moich uszach i skarciłem się za przypomnienie go sobie. Ten plan był okrutny, ale nie sądzę, bym ranił wtedy kogokolwiek z nich. To bracia. Rywalizują. W tym wypadku o jednego faceta, co jest dosyć niecodzienną sytuacją. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że wyprowadziłbym się do dwóch lecących na mnie nastolatków, ta osoba straciłaby conajmniej dwa zęby, bo taka wizja była absurdalna dla Jaspera z kiedyś. Zastraszonego, tego, który przyjął do wiadomości, że mieszka z pijaczką. Moje życie nie było inne od wielu bohaterów książkowych, tak na pocieszenie... Teraz mało może mnie zaskoczyć, ale wolę się nie przekonywać.

Spojrzałem na twarz Davida. Był niespokojny, pomijając to, jak fatalnie wyglądał po pobiciu. Ciemne włosy w nieładzie, rozwalona warga, twarz trochę spuchnięta... Ta sytuacja sprawiła, że boję się o swoje bezpieczeństwo jeszcze bardziej.

Mógł mnie śledzić do domu.

Mógł mnie porwać, zaatakować, cokolwiek. Bawił się jedzeniem, a ja bałem się, bo moi bliscy byli zagrożeni. Nie wiedziałem, do czego w pełni zdolny jest Chris, pozornie zwykły chłopak z dobrej rodziny.

Takie rodziny są najgorsze.

Automatycznie wstałem, chcąc wyjść, by zapalić. Ostatnio dużo paliłem. Nie chciałem popaść w nałóg, nawet jeśli palenie pomaga na nerwy. Nie mogłem kolejny raz użyć tej wymówki. Usiadłem więc z powrotem, niespokojnie bawiąc się kawałkiem pościeli. Przysięgam, jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to wyjdę z siebie.

David otworzył jedno oko, wydając niezadowolone, długie mruknięcie. Przetarł oczy dłonią twarz i spojrzał na mnie.

– Dzień dobry – powiedział okropnie zaspanym głosem i przeciągnął się na tyle, na ile pozwalały mu obite kości i rany. Powtórzyłem przywitanie po nim, a w odpowiedzi dostałem szeroki uśmiech. Nie wyglądał na kogoś, kto był szczególnie załamany czy obolały. Z pewnością trzymał się lepiej niż ja podczas swojej wizyty. - Wiesz może kiedy w końcu stąd wyjdę?

- Z tego co wiem, to jutro. Nie masz jakichś bardziej poważnych obrażeń poza złamanym nosem - oddałem swoim uśmiechem. To wciąż wydawało mi się... Obce. Taka bliskość z nim, zmienił się odkąd go poznałem. To wszystko w tak szybkim czasie.

- Pojutrze wigilia - powiedział cicho i przygryzł wargę. - Kiedy ostatnio spędzałeś taką wspólną wigilię?

Spojrzałem na niego, nieco zaskoczony pytaniem. Specjalnie nie ekscytowałem się wigilią, nie pamiętałem nawet o niej tak koniecznie. Właśnie nauczyłem się jakoś żyć w ciszy na święta mimo tego całego szału który je otacza.

- Nie pamiętam, ale ostatni raz pewnie jeszcze z ojcem.

David zdziwił się mocno, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

- Pierdolisz. A u tej Samanthy?

- Sary. Nie, jej matka jest... tolerancyjna... – zrobiłem lekką pauzę, przypominając sobie  każdy jeden moment kiedy mama Sary była aż zbyt tolerancyjna. – A reszta rodziny już niebardzo. I te pytania, czemu tam jestem itd., u Clemonta w sumie podobnie – szatyn popatrzył na mnie, nie wiedząc o jakim Clemoncie mówiłem, ale po chwili sobie najwyraźniej przypomniał. Wzruszył lekko ramionami.

✓ - nie powinienem. • bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz