=19=

5.7K 356 290
                                    

(polecam piosenkę z mediów do tego)

- Kocham cię. Żegnaj.
Wszystko odpływa w mrok po kilku chwilach. Jego głos koił mnie, nie pozwalał zderzyć się z rzeczywistością i podtrzymywał mnie, gdy powoli spadałem w ciemność.
Wylądowałem na zimnym, miękkim śniegu. Czułem, jak się unoszę. Nie. Nie ja, to ktoś mnie unosi.
Świecące kolorowe światła i duży hałas. Dużo ludzi. Każdy nosi mnie, biega dookoła. Widzę, jak jakaś grupa osób biegnie w głąb lasu.
Czuję... ból. W sercu.

Po raz kolejny w tym miesiącu poczułem w nosie ten paskudny zapach. Szpital, leki, choroby.
Odruchowo dotykam swoje żebra, wciąż mając zamknięte oczy, ale nie bolą mnie. Nic mnie nie boli, może trochę głowa.
Zdałem sobie sprawę, że to nie żebra są powodem mojego pobytu tutaj.

Prawda spada na mnie w ciągu sekundy i wszystkie wydarzenia ponownie rozgrywają się w mojej głowie. Nie, to nie może być prawda. To tylko sen, tak? Proszę, niech to będzie tylko sen.
Otworzyłem oczy i podparłem się do siadu, rozglądając się po szpitalnym pokoju.
Nie byłem sam.
Przede mną stali państwo Rogers, pan Charles obejmował swoją żonę, której głowa opierała się o jego ramię.

Poczułem wyrzuty sumienia. Okropne poczucie winy, bo gdyby nie ja, to nic z tego by się nie wydarzyło. Tak bardzo mi ich szkoda...
Wciąż nie mogłem pogodzić się z prawdą, bo była taka nierealna.

Obok nich stał Dominic, tępo wpatrujący się we mnie, dziwnym, przerażającym wzrokiem, który przyprawiał mnie o dreszcze. Nie mogłem rozgryźć tego co myśli, ale byłem pewien, że został psychicznie poszkodowany i to w dużym stopniu.

Rozglądałem się dalej.
Przy łóżku siedzieli Clemont i Sarah, oboje w niesamowitym szoku. Każdy w ciszy. Kompletnej, oprócz pikania aparatury i kroków pielęgniarek chodzących po korytarzu.

Przełknąłem ślinę, a razem z nią setki noży, wbijających się w moje gardło. Skrzywiłem się lekko. Po raz kolejny rozejrzałem się po wszystkich obecnych osobach. Nachodzi mnie myśl, że mogłem się nie obudzić i tak byłoby o wiele łatwiej.
Starałem się wydusić coś, cokolwiek, ale z moich ust wydostało się tylko jedno.

- Gdzie David?

Pani Catherine, która widocznie była na skraju wytrzymałości, całkiem straciła spokój. Zaczęła głośno łkać w ramię męża, który gładził ją i uspokajał, samemu ledwo radząc sobie ze wszystkim.
Dominic, który stał obok, usiadł na szafkę będącą za nim i również zaczął płakać. Strugi łez ciągle leciały z jego oczu, a ja czułem, że zaraz podzielę ich los.

- On... - Sarah zaczęła, głos się jej załamał. Odchrząknęła i przetarła oczy, które już zachodziły się łzami. - On nie żyje, Jasper.

Nie. To nie może być prawda. To cholerny koszmar, to wszystko dalej tylko mi się śni! To nie jest możliwe! Nie! Nie zgadzam się!

David... David musi żyć! To nie może się tak skończyć! Nie zgadzam się!
Ja...

Nie zgadzam się...

Proszę...

×××

Dominic obejmował mnie jedną ręką w pasie, gdy wchodziliśmy do domu.
Spojrzałem na mały ołtarzyk stojący w korytarzu. Malutki stolik, kilka świeczek, kwiatki, a na środku zdjęcie Davida.

Minęło cztery dni od jego pogrzebu. Było na nim wiele osób, które z pewnością znał, nawet jego starzy kumple, z którymi... Nieważne. Nie mogę o nim już mówić w ten sposób.

Wróciliśmy z komendy policji, by złożyć zeznania w sprawie całego incydentu z Chrisem. Byli tam też Sarah i Clemont. Każdy miał coś do dodania. Ostatecznie powiedziano nam, że najpewniej nie będziemy obarczeni żadną winą, bo było podejrzenie, że to wszystko to był tylko spisek. Oczywiście tak nie było, ale musieliśmy to jeszcze udowodnić.

Wszedłem do swojego pokoju, by z łóżka wziąć torbę. Za moment miałem iść do Kate, oboje szliśmy na terapie, ona odwykową, a ja pourazową. Chciałem mieć to za sobą jak najszybciej. Odwróciłem się, by szybkim krokiem wyjść z pokoju i w ogóle z domu.
Dominic mnie zatrzymał.

- Jasper, ja... Ja muszę ci coś powiedzieć. Nie daje mi to spokoju.

Spojrzałem na niego i uniosłem jedną brew, lekko zaniepokojony.

- Jasper... Wiem, że mówię to w takim dziwnym momencie. Nie ma kolacji ze świecami. To nie jest piękny kurort na Hawajach. Nie spędzamy tutaj romantycznej randki. Po prostu chcę, byś wiedział. Kocham cię.

Serce zabiło mi mocniej, do tego stopnia, aż klatka piersiowa mnie zabolała. Oczy odruchowo zaszły się łzami i w uszach słyszałem tylko...

...kocham cię, żegnaj.

Poczułem łzy na policzkach. Dominic starł je dłonią i pocałował mnie. Odwzajemniłem pocałunek, bo był taki... Piękny. Kojący. Miękki, słodki, cudowny. Poczułem przez chwilę, jak problemy przestają mnie dotyczyć.

...kocham cię, żegnaj.

Kolejny raz, echo w mojej głowie, ale nie pozwalałem sobie na rozpamiętywanie tego. Nie mogłem zatracić się w poczuciu winy. Musimy razem dać sobie radę i przejść przez całe zło, jakie nas spotkało, wspólnie.
Pomimo tragicznych wydarzeń wiem, że teraz wszystko będzie szło na przód, w dobrym kierunku.

...kocham cię, żegnaj.

Zdecydowałem nie mówić o tym Dominicowi. O wyznaniu Davida. To by wszystko skomplikowało. A może on jednak wie?
Wolę nie sprawdzać.
Liczy się póki co to co jest teraz, prawda?
On pozostanie w mojej pamięci na zawsze, bo zmienił w moim życiu tak wiele. Zawdzięczam mu niejedną rzecz.

×××

- Gotowa? - pytam, stojąc przy drzwiach mojego starego domu. Dla odmiany był czysty, jasny, w środku nie leżała sterta butelek.

- Jak nigdy, braciszku - uśmiechnęła się, wychodząc i zamykając drzwi na klucz. Gdy skończyła, mocno ją przytuliłem.

- Hej, skąd te nagłe czułości?

- Nie udawaj, że tego nie potrzebujesz. A jeśli nie potrzebujesz, to ja potrzebuję.

- No dobrze, spokojnie. Powinniśmy się pospieszyć albo się spóźnimy.

Zaczęliśmy szybkim krokiem iść, mijając domy naszej ulicy. Dime Peak wydawało się takie nietknięte tym, co się stało. Może to i dobrze. Nie mogę oczekiwać, by każdy płakał bez przerwy czy przeżywał to histerycznie. Cieszę się, że tak dużo osób godnie go pożegnało podczas pogrzebu.

Wszystko... Wszystko szło w dobrym kierunku. Czuję to w kościach.

I może jakaś osoba postronna pomyślałaby, że w świetle obecnej sytuacji mój optymizm jest nie na miejscu i nie powinienem.
Ale David... David powiedziałby, że tak powinno być. Nie powinenem rozpamiętywać wciąż jego śmierci...
Że powinenem być szczęśliwy. Cieszyć się życiem. Tym, co mam. Dominica, rodzinę, przyjaciół, cieszyć się z tego czego mi na szczęście nie odebrano, i może jego nie ma z nami, ale wiem, że zawsze będzie obecny na swój sposób.

Teraz wiem, że powinienem. Powinienem być dobrej myśli.

_______

Hejka. Mogę stwierdzić, że to przedostatni rozdział. Tak fabularnie - ostatni. Kolejny to będzie "co będzie z nimi za kilka lat". Pojawi się może jutro. Chcę już zakończyć tę historię po półtora roku w godny sposób. Mam nadzieję, że spodobała się wam ta książka. Dziękuję za to że wciąż to czytacie.
500 gwiazdek <3
=Ves

✓ - nie powinienem. • bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz