=16=

6.8K 413 458
                                    

Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziłem z kimś wigilię, zwłaszcza w takim gronie. Straciłem całkiem wyczucie tej atmosfery, więc zachwycałem się świętami od nowa. Tyle świateł, piękna, duża choinka ozdobiona masą dekoracji i lampek, melodia przyjemnych dla ucha kolęd i zapach świątecznych potraw. Na dworze - przystrojone świecącymi dekoracjami dom, a na to wszystko sypią się warstwy miękkiego, zimnego śniegu. Wciąż szczerzyłem się jak głupi, a mój uśmiech był zaraźliwy dla każdego. Widzieli, że to pierwsze takie moje święta. Zawdzięczałem tej rodzinie tak wiele, nie sądzę, bym kiedykolwiek był w stanie się odwdzięczyć.

David specjalnie w korytarzu zawiesił jemiołę, więc byłem zmuszony kilkukrotnie całować obu braci, którzy "przypadkiem" przechodzili pod nią w tym samym czasie co ja.

Oboje się starali. Chyba rywalizacja, mimo że bez ogłaszania tego, weszła na nowy poziom. Czuję się jak w trójkącie...

Uczucie Davida jednakże wydawało się silniejsze. Był nadzwyczajnie miły, co było wręcz przerażające, biorąc pod uwagę jaką stronę pokazywał przez większość czasu. W pewnych momentach pokazywał tę część charakteru w sprzeczkach z bratem, a rodzice musieli ich uspokajać. To było z jednej strony niepokojące, a z drugiej śmieszne. Z natury za sobą nie przepadają, a gdy dodasz jeszcze sprawę ze mną, to całe piekło się trzęsie.

– Rusz to dupsko i się odsuń, bo niosę talerze, palancie – powiedział głośno David, chcąc wyjść z kuchni, lecz Dominic zasłonił mu przejście, przeglądając coś na telefonie.

– Uważaj co mówisz idioto, bo zaraz te talerze wylądują na ziemi razem z tobą.

– Chłopaki! Nie możecie się uspokoić nawet w święta? – pan Rogers spojrzał na nich, marszcząc brwi i zakładając ręce na biodra. – Jest wigilia a wy się kłócicie jak para sześciolatków.

Pani Rogers westchnęła głośno, ścieląc obrus na dużym stole w jadalni. David zaniósł talerze i ułożył je na stole, a Dominic zajął się kończeniem dań. Ja w tym czasie zajmowałem się młodszym rodzeństwem, pomagając im w zanoszeniu prezentów pod choinkę.
Dwie z nich były dla mnie.

Nie mogę powiedzieć, że nie byłem ciekaw, co jest w środku. Nalegałem, żeby nic mi nie kupowali... Oczywiście nikt się mnie nie słucha.

Ale skoro coś już dostałem to nie wypada odmawiać, nie?

Usiedliśmy do stołu w akompaniamencie miłych kolęd. Nadszedł czas krótkiej modlitwy (nie żebym był jakoś szczególnie religijny) i podzielenie się opłatkiem, po czym zajęliśmy się jedzeniem, w międzyczasie żywo rozmawiając na rożne tematy. Czułem się jak w rodzinie. Czułem, że w końcu gdzieś należę.

Dominic złapał mnie za dłoń i ścisnął ją lekko, uśmiechając się ciepło. David zgromił go za to wzrokiem, ale szatyn nic sobie z tego nie zrobił. Puścił mnie i roześmiał się. Siedziałem między nimi, a to niczemu nie pomagało.

Nadszedł czas na otwieranie prezentów. Usiadłem po turecku na dywanie i wziąłem się za rozpakowywanie.
Z pierwszej paczki, średniej, zleciał już cały papier, a ja dorwałem się do prezentu.
Od Dominica.
Sam nie wiedziałem, co takiego mogę się od niego spodziewać.

Otworzyłem małe pudełeczko. W środku były słuchawki, douszne, z jakiejś porządniej firmy. Bardzo się ucieszyłem, nie miałem słuchawek, a czasem chciałem posłuchać muzyki. Pewnie zauważył, że chciałbym takie, biorąc pod uwagę to że często musiał chodzić do mojego pokoju, by zabrać stamtąd swoje słuchawki. Uśmiechnąłem się i mocno przytuliłem Dominica, po czym zabrałem się do otwierania drugiego prezentu.

Od Davida.

Bardzo ciekawiło mnie, co mogę dostać od niego...
Pozbyłem się warstwy czerwonego papieru i dostałem się do dosyć dużego pudełka. W środku była koszulka, bransoletka i obudowa na telefon.

✓ - nie powinienem. • bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz