11. Ranny ptaszek

703 45 2
                                    

Rozdział 11

Ian

Up on a hill across the blue lake,

That’s where I had my first heartbreak

I still remember how we all changed

Otworzyłem powoli oczy i rozejrzałem się wokół siebie. Leżałem na kanapie w jakiś pokoju. Było w miarę cicho, jedynie zza drzwi niedaleko dochodziły jakieś głosy.

My father said

Don’t you worry, don’t you worry child

See heaven’s got a plan for you

Don’t you worry, don’t you worry now

Yeah

A więc jednak mi się to nie śniło. Faktycznie słyszałem czyjś śpiew. No dobra, ale co ja tu robię?! Pamiętam jedynie tyle, że poszedłem wczoraj wieczorem na imprezę i trochę wypiłem. Nic więcej nie pamiętam, urwany film. A co jak poszedłem z jakąś laską do jej domu i z nią spałem?! Chryste Panie i co teraz?!

Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem jak ta dziewczyna, którą uderzyłem drzwiami wychodzi w samym ręczniku owiniętym wokół siebie.

-A!!!- krzyknęła, kiedy zobaczyła mnie, jak na nią patrzyłem i odskoczyła gwałtownie do tyłu.- Już nie śpisz?!

Podeszła szybko do szafy i zaczęła szukać jakiś ciuchów. Więc jestem u NIEJ? Jak to możliwe? Przecież ona mnie nie znosi, na pewno nie spała by ze mną… Co tu jest grane?!

-Nie, już nie śpię jak widać. Eee… to może trochę dziwnie zabrzmi, ale wyjaśnisz mi co ja TUTAJ robię?- zapytałem niepewnie.

-Poczekaj chwilę idę się ubrać, przecież nie będę tutaj stała w samym ręczniku.- powiedziała szybko i zamknęła się w łazience.

Wstałem powoli z kanapy i zacząłem się rozglądać po pokoju. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że ma dużo książek. Naprawdę dużo. Były wszędzie! Na biurku, szafce nocnej, biblioteczce, nawet na podłodze.

Nagle poczułem jak coś miękkiego ociera mi się o nogi. Spojrzałem w dół i ujrzałem rudego, puchatego kota ze spłaszczonym noskiem. Ukucnąłem i zacząłem go drapać delikatnie za lewym uchem, co najwyraźniej mu się spodobało, bo zaczął mruczeć.

Drzwi do łazienki otworzyły się ponownie i wyszła dziewczyna ubrana w zwykłe jeansy i zielony t-shirt.

-Widzę, że Krzywołap cię polubił.- powiedziała i podeszła do mnie. Pochyliła się nad kotem i pogłaskała go po grzbiecie.

-Krzywołap?- spytałem nie bardzo rozumiejąc czemu nadała temu kotu takie imię.

-Kiedy go dostałam, byłam wielką fankę Harrego Pottera, znaczy dalej jestem, ale wtedy naprawdę szalałam na punkcie tych książek.- wyjaśniła mi, ale widząc, że dalej nie rozumiem, tłumaczyła dalej.- Hermiona, przyjaciółka Harrego, miała kota, który z wyglądu był podobny do mojego i nazwała go Krzywołap.

-Ahaaa, teraz rozumiem.- powiedziałem z lekkim uśmiechem.

-A jesteś tu dlatego, że wczoraj, kiedy wracałam do domu, wpadłeś na mnie i o mało nie zwymiotowałeś na moje buty. Byłeś pijany i widać było, że nie czułeś się najlepiej, więc chciałam cię odprowadzić do hotelu, ale sierota zapomniałeś jak się nazywa. Nie pamiętałeś też, gdzie on jest, ani jak wygląda, więc nie mogłam cię w takim stanie zostawić na ulicy. Zaprowadziłam cię tutaj i spałeś całą noc na kanapie. Dziwię się tylko, że tak wcześnie wstałeś, jest 7 rano. Nie wiedziałam, że z ciebie taki ranny ptaszek.

-Obudził mnie jakiś śpiew. To chyba ty śpiewałaś pod prysznicem, co?- spytałem i zobaczyłem jak na jej policzkach pojawia się rumieniec.

-Przepraszam, myślałam, że robię to ciszej.- pokręciła lekko głową i usiadła na łóżku.

-Widzę ktoś tu ma talent, którego się wstydzi.- mrugnąłem do niej, a ona odwróciła głowę. Szczerze to miała nawet ładny głos.

-Nie musisz się wstydzić…eee, jak ty masz na imię, bo jakoś nie pamiętam?- powiedziałem lekko zakłopotany.

-Alice, mówiłam ci wczoraj.- mówi i kręci beznamiętnie głową. Alice? Ładne imię, podoba mi się.

Siadam wygodniej na podłodze, a kot kładzie się na moich kolanach. Chyba faktycznie mnie polubił. Zaczynam go delikatnie drapać po grzbiecie, a on cichutko mruczy.

-Powinieneś już wracać do hotelu.- mówi nagle Alice patrząc na mnie.

-A może mnie jest tu dobrze?- droczę się z nią z lekkim uśmiechem.

-No to masz problem. Poza tym ja muszę iść zaraz do pracy.- mówi i wstaje z łóżka.

-Dzisiaj? Przecież jest niedziela!- dziwię się.

-No i co z tego. Według Prestona nie ma dni wolnych dla mnie. Mam pracować dzień w dzień.- mówi ze złością wyciągając ładowarkę telefonu z kontaktu.

-To dlaczego nie odejdziesz z pracy?- jeżeli komuś nie pasuję jakaś praca, to przecież można odejść, nie?

-Bo nie mogę!- wykrzykuje i spogląda na mnie. W jej zielonych oczach widzę gniew. Zamyka je na chwilę i robi głęboki wdech i otwiera je z powrotem.- Nie mogę i już. A teraz chodź, zanim reszta się obudzi.

Nie naciskałem na nią. Zdjąłem delikatnie Krzywołapa z kolan, któremu się to ewidentnie nie spodobało i wstałem z podłogi. Poszedłem za nią do drzwi. Alice odwróciła się jeszcze do mnie przed schodami.

-Tylko bądź cicho, proszę.- powiedziała cicho i zaczęła schodzić na dół. Zrobiłem to o co poprosiła i już po chwili byliśmy na zewnątrz. Alice poszła przodem, ale szybko do niej podbiegłem.

-Czemu ci tak zależało, żebyśmy byli tak cicho. Musisz się skradać we własnym domu?- nie rozumiem tego.

-Gdyby Preston, Danielle albo Tyler nas usłyszeli miałabym kłopoty.- wyjaśniła mi patrząc na coś w oddali.

-Czekaj chwilę. Preston to twój ojciec?

-Nie. Nie mam ojca.- mówi gniewnie dalej na mnie nie patrząc.- Preston to mój ojczym, a Danielle i Tyler to przyrodnie rodzeństwo.

-Czemu twój ojczym każe ci pracować w niedziele i to jeszcze tak wcześnie?

-Bo mnie nienawidzi.- mówi i spogląda na mnie wzruszając ramionami jakby to było coś oczywistego.

Idziemy dalej ulicą nie zamieniając już ze sobą żadnego słowa. Zastanawiam się nad tym jak jej życie różni się od mojego. Mieszka z ojczymem, którego prawdopodobnie nienawidzi. Ciężko pracuje sprzątając od rana do nocy i to codziennie. Widać nie ma łatwo w życiu, a jednak mi pomogła. Nawet mnie nie lubi, a i tak zdobyła się na to i przechowała mnie u siebie w pokoju i to w tajemnicy, wiedząc, że może mieć przez to potem problemy. Większość ludzi po prostu przeszła by obok i mi nie pomogła, ale ona tak nie postąpiła. Coraz bardziej mnie zadziwia i intryguje ta dziewczyna.

-Jesteśmy na miejscu.- głos Alice wyrywa mnie z zamyślenia.- Zadzwoń do tego swojego agenta i powiedz mu, że nie wiesz jak trafić do hotelu.

Powiedziała tylko i odeszła nawet się nie żegnając. W jednej chwili była, a w drugiej już gdzieś zniknęła.

Alice

Odeszłam szybko i weszłam do środka drzwiami dla pracowników. Pomogłam mu wczoraj, ale to tyle. Koniec, nie będę z nim dłużej przebywać niż jest to naprawdę konieczne. Idę do mojego mini składzika, przebieram się i do roboty. Dzisiaj muszę posprzątać korytarze.

Super, zapowiada się świetna zabawa. Proszę wyczujcie ten sarkazm.

***

Piosenka, którą śpiewała Alice to  Don't you worry child - Swedish House Mafia. Obok macie linka do niej.  :)

      

Życie to nie bajkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz