Niemożliwe

518 27 5
                                    

  Kilka następnych dni były bardzo pracowite dla dwóch przyjaciółek. Pomijając już naukę, bardzo angażowały się w plan Lisy. Dla blondynki stało się to w pewnym rodzaju wyzwaniem. Chciała udowodnić wszystkim, a zwłaszcza sobie, że potrafi myśleć podobnie jak jej ukochany, książkowy detektyw.
Ogólna realizacja była bardzo prosta, lecz ryzykowna, ponieważ nie mogły jawnie zwracać na siebie uwagę.
Dziewczyny, można powiedzieć, śledziły wszystkich chłopaków, którzy mogli wysłać Rose prezent. Brzmi to komicznie, absurdalnie i może trochę jakby upadły na głowę, ale prawdy nie da się zmienić.


Wraz z początkiem wiosny wznowiono treningi Quidditcha. Panna Weasley musiała ciężko ćwiczyć, aby dobrze wypaść na kolejnym meczu, który mieli zagrać przeciwko Krukonom. Jako szukająca musiała wykazać się zwinnością, sprytem, jak i odwagą. Złapanie znicza nie było najłatwiejszym zadaniem.
Odkąd kapitan drużyny przyłapał ją na osobistym treningu, stał się o wiele milszy.
Rose spędzała czas na boisku, podczas gdy Lisa wypisywała nazwiska wszystkich chłopaków.
-Dlaczego zapisałaś Albusa i Malfoy'a? Przecież to nie oni.- Rose przejrzała listę przyjaciółki.
-Dobry detektyw nigdy nie wyklucza podejrzanych. -Lisa poprawiła swoją czapkę. -Musieliby mieć niepodważalne dowody, oznaczające ich niewinność.
-Dowody?-uniosła brew. -Nieważne.- pokręciła głową. -Pierwszoroczniaki? Serio? -zakryła usta, śmiejąc się.
-Hej! Jeszcze jakieś uwagi? -dziewczyna chciała brzmieć poważnie, lecz to było zbyt trudne i również parsknęła śmiechem. -A może to ten mały... pomagałaś mu w lekcjach... -ciągnęła Lisa.
-Franklin?
-Dokładnie! -podskoczyła na krześle, podbiegła do listy i podkreśliła nazwisko. -Będzie jednym z głównych podejrzanych.




Sobotni poranek nie zachęcał do opuszczenia pokoju, a już zwłaszcza na wyjście z zamku. Padał deszcz i wiał silny wiat z zachodu. Do tego mgła skutecznie utrudniała widoczność. Niestety na taki dzień musiał być zaplanowany mecz Quidditcha.
-Wstawaj. -Albus rzucił poduszką w blondyna. -No już. -ziewnął. -Jesteśmy spóźnieni.
-Daj mi spokój. -jęknął, przykrywając głowę kołdrą.
-Najpierw siedzisz pół nocy, a później nie chcesz wstać. -burknął, uderzając go ponownie poduszką.
-Cicho bądź...
-Czyli nie chcesz iść? Świetnie! Tym lepiej dla mnie. -Potter uśmiechnął się na myśl, że może wrócić do swojego łóżeczka.
Pomaszerował w tamtą stronę i rzucił się na nie, jak wygłodniały hipogryf na fretkę.
W tym samym czasie Scorpius wstał z rozczochranymi włosami i rozejrzał się po pokoju zamykającymi się oczami. Przetarł twarz dłonią i zwrócił się do przyjaciela.
-Gdzie chciałem iść?
Budząc się, czuł całkowitą pustkę w głowie. Ostatnio był bardzo osłabiony. Czuł, jak jego głowa rozpada się na milion kawałków, a mięśnie przy każdym ruchu sprawiały ból. Choroba dopadnie każdego, nawet w Hogwarcie.
-Skoro nie pamiętasz, to widocznie ci nie zależy. -Albus prychnął z głową w poduszce.
-Nie pamiętam nawet, jak się nazywam. -przyłożył dłoń do czoła.
Niezmiennie gorące od kilku dni.
-Ehh... -brunet podparł się na łokciu. -Podpowiem ci. Zimno, miotła, znicz...
-Dziś mecz Quidditcha. -Scorpius zerwał się natychmiast. -Na co czekasz?! Wstawaj, idziemy!
-A mogło być tak pięknie. -odezwał się wręcz płaczliwym głosem i wstał leniwie z łóżka.





Dziewczyna potarła dłonie i chuchnęła w nie. Rękawiczki nie spełniły swojego zadania i nie uchroniły jej rąk przed zimnym powietrzem. Poprawiła gogle, które jej spadały i złapała za miotłę. Ruszyła wraz z pozostałymi zawodnikami do wyjścia. Kapitan drużyny zatrzymał się i przemówił po raz ostatni.
-Rozegramy to dobrze i szybko. -rzekł poważnie. -Żadnego zawahania się, przerwy, czy błędu. Warunki pogodowe nam nie sprzyjają, ale korzyścią jest to, że Ślizgonom również. Starajcie się wykorzystywać to, co mamy. Weasley, postaraj się złapać ten cholerny znicz. -ognistowłosa przytaknęła głową.
Wymagali od niej wiele, zbyt wiele. Niestety sama była sobie winna, nikt nie kazał jej grać w Quidditcha, ani startować na miejsce szukającego. Dokonała tego z własnego wyboru. Było jednak warto. Widząc dumę ojca i słysząc, że chwali się wszystkim, jaką ma córkę, dodawało jej motywacji. Nie zawiodła go i to się liczyło.
Lisa w roli komentatora wszystko żywo opisywała. Była naprawdę dobra, jeśli chodzi o szybkie oceny sytuacji.
-Powitajmy naszą wspaniałą drużynę z domu Lwa...- to ostatnie słowa, które Rose słyszała, później już zupełnie przestała kontaktować.
Jej zachowanie mogło przypominać robota, choć i tak może blaszak był bardziej ludzki.
Nie można było ją o to winić. Miała dużo na głowie. W kółko nauka i treningi. Lisa nie dawała jej wytchnienia od sprawy z prezentem. Na głowie miała jeszcze zielarstwo, z którego musiała się podciągnąć, aby móc pochwalić się nienagannymi ocenami. W końcu była w połowie Granger.
Ożywiła się na dźwięk gwizdka i wystrzeliła w poszukiwaniu znicza. Minuty mijały, jednak po drugiej, a ona nic nie widziała. Nie wiedziała, czy szukała go kwadrans, czy może już kilka godzin.
Jej przeciwnik przeleciał szybko tuż obok i wtedy go zobaczyła. Małą, złotą kuleczkę pędzącą po niebie. Wystartowała z prędkością światła, aby dogonić chłopaka. Emocje sięgały zenitu. Ich wyścig szybko zauważyła Lisa, która zaczęła żywo komentować i jawnie wspierać Gryfonkę.
-Lecą łeb w łeb, a raczej miotła w miotłę. Szybciej Rose! Znicz pędzi między publiczność, a oni za nim. Uwaga zachodnie skrzydło! Mam nadzieję, że nie będzie blizny. W górę! Straciliśmy widoczność! Zanurkowali w chmurach.
-Czy ona musi się tak wydzierać? -westchnął Albus i podparł się na dłoni.
Chyba jego jako jednego z nielicznych irytowało zachowanie Panny Wood. Dla niego była za głośna, nachalna i trochę walnięta. Nie wiedział, jak jego kuzynka może z nią wytrzymać.
-Patrz. -Scorpius szturchnął przysypiającego przyjaciela. -Widać ją.
-No tak...
-Nasi szukający znalezieni. Znicz robi dziś niezłe zamieszanie! -po chwili Lisa pisnęła przestraszona. -Lecą w dół, rozbiją się!
Wszyscy zamilkli, nawet inni gracze zaprzestali jakichkolwiek działań, aby obserwować sytuację. Lecieli w pionie ku ziemi, bo tam właśnie podążała mała kuleczka. Nabrali prędkości, gdy powrócili na boisko. Szukający Ślizgonów spojrzał w bok na dziewczynę i uśmiechnął się chytrze. Niespodziewanie przesunął się w jej stronę, próbując zepchnąć Weasley z miotły. Udało mu się, lecz nie przewidział tego za dobrze, ponieważ sam wylądował na ziemi. Gra toczyła się bez szukających.
-Hej! Tak nie można! -wrzasnęła blondynka przez megafon.
-Zachwiał się idiotko! -krótkie zdanie rozwścieczyło Lisę.
-Ja ci dam ty buraku. -podwinęła rękawy, lecz McGonagall szybko chwyciła ją za łokieć.
-Panno Wood, proszę się zachowywać. -upomniała ją.
-Ale pani profesor, to oszustwo, przecież widać, że...
-Sędzia zdecyduje, jak było. -przerwała jej, kończąc rozmowę i udała się, aby poznać prawdę.
Tymczasem na boisku leżała dziewczyna o czerwonych włosach, które były pokryte warstwą błota i trawy. W podobnym stanie miała twarz i ręce, które na dodatek były pokryte zadrapaniami. Wstała i nie myśląc wiele, uciekła do szatni.
-Aaaa! -krzyknęła ze wściekłości i rzuciła miotłę w kąt.
To z pewnością nie była najlepsza z jej rozgrywek. Co poszło nie tak? Okropnie się starała, aby złapać tę przeklętą kulkę, ale cholera musiała wywinąć taki numer. Była wściekła na Arthura, który zepchnął ją z miotły, ale i na siebie, ponieważ nie potrafiła się przed tym obronić.
Po wyładowaniu agresji rozluźniła się, usiadła spokojnie na ławce i spuściła głowę ze smutkiem.

-Co ze mnie za łamaga...

Uczucie w nienawiści | Rose&Scorpius -ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz