Drzwi trzasnęły, a figurka na półce niebezpiecznie się zatrzęsła. Mężczyzna już myślał, że upadnie, lecz niestety paskudztwo od jego teściowej wciąż stało na swoim miejscu.
Kobieta westchnęła i wyprostowała nogi, na których wciąż były wysokie szpilki. Nie myśląc wiele, zsunęła je i kopnęła, aby nie musieć na nie dłużej patrzeć. Ron stanął za żoną i położył jej ręce na ramionach, delikatnie je masując.
-Ciężki dzień?
-Nie bardziej niż zwykle. Wiesz... te plotki nadal bardzo mnie niepokoją. -stwierdziła, stukając palcem o swój policzek.
-Miałaś nie poruszać tematu pracy w domu. -jej mąż przewrócił oczami i wrócił do kuchni.
Hermiona wiedziała, że nie podobało mu się wnoszenie spraw Ministerstwa za próg ich życia prywatnego, ale czuła, że to nagła sytuacja i musiała podzielić się swoimi przemyśleniami z partnerem.
-Wiem, ale nie jest to tak do końca praca, chodzi o ogólne bezpieczeństwo. -wtrąciła na swoją obronę. -Wszystkich.
-Przecież od zawsze mieliście problem... -Ron zawahał się przez chwilę i zakończył ostrożnie. - ...z nimi.
-Ostatnio ich akcje coraz bardziej się nasilają. Już nie wiem co z tym robić. -złapała się za głowę, przez co kilka kosmyków uwolniło się z jej fryzury.
-Więc... myślisz, że powinniśmy porozmawiać o tym Harry'm? -zaproponował, mieszając zupę w garnku.
-Myślę, że on już dawno o tym słyszał. -Hermiona westchnęła z głową opartą na ręce. -Choć nie zaszkodzi się upewnić. -podniosła się nagle. -No już, ubieraj się. -ponownie włożyła swój długi płaszcz i poprawiła szybko włosy w lustrze, które stało obok drzwi wejściowych.
-Jak to? Już?
-Niby kiedy? -prychnęła pod nosem, przeszukując torebkę. -Nie można tracić czasu.
-A obiad?
-Nie ucieknie. -w końcu znalazła potrzebne papiery i ponownie wsunęła na stopy niewygodne szpilki. -No szybciej Ronald, nie będę na ciebie czekać!
-Ale jesteś stuprocentowo pewien, że wszystko było z nią w porządku? -spytał po raz dwudziesty siódmy Albus podczas swojej nagłej wizyty u przyjaciela w Skrzydle Szpitalnym.
-Odpowiem to samo co za każdym razem. -blondyn przewrócił oczami. -Zachowywała się normalnie.
-Zdefiniuj mi proszę słowo "normalnie".
-Albus. -wycedził przez zęby.
-No dobrze, nie denerwuj się już. -spojrzał kątem oka na pielęgniarkę, która już podążała, aby wyrzucić go za podwyższanie ciśnienia pacjentowi. -Pytam, bo się martwię. -stwierdził niechętnie.
Twarz Scorpiusa złagodniała. Poczuł się trochę głupio, że tak naskoczył na przyjaciela. Był wymęczony przez chorobę, która nagle go dopadła i trochę rozkojarzony przez leki podawane przez pielęgniarkę.
-Dobrze to ja będę już lecieć. -spojrzał na zegar ścienny. -Opuściłem już jedną lekcję Slughorna i więcej nie zamierzam, bo mnie staruszek ukatrupi.
-Nie zapomnij powiedzieć jej... -nie miał nawet okazji dokończyć zdania.
-Tak, wiem, pamiętam. -w momencie, gdy brunet trzasnął drzwiami, Scorpius opadł bezradnie na poduszki.
-Muszę zrobić ten przeklęty referat. -burknął sam do siebie.
-Na razie to pan musi leżeć i odpoczywać panie Malfoy. -wtrąciła surowo pani Bell, niosąc na tacy szklankę z buteleczką, która wypełniona była cieczą o nieciekawym kolorze.
-A co to jest? -spytał niezbyt przekonany, widząc lekarstwo, które musi zażyć.
-Pana przepustka do zdrowia, smacznego. -podała mu pełną szklankę gęstej substancji o granatowej barwie z zielonymi grudkami. -Do dna!
Dziewczyna szybkim krokiem przemierzała korytarze Hogwartu. Uginała się od nadmiaru książek, które trzymała na rękach, jedna na drugiej, a wszystkie dotyczyły wyłącznie tematu eliksirów. Długa szata lekko utrudniała jej chodzenie, lecz to nie powstrzymywało jej od stawiania dużych kroków, aby jak najszybciej dotrzeć, a jeszcze szybciej opuścić miejsce, do którego zmierzała. Jej twarz nie wyrażała wiele, być może dlatego, że prawie nic nie widziała przez górę książek, ale z pewnością nie była w humorze.
CZYTASZ
Uczucie w nienawiści | Rose&Scorpius -ZAWIESZONE
FanficRodziny Weasley oraz Malfoy nigdy nie darzyły siebie sympatią. Jedni uważani za zdrajców krwi, a drudzy za sługusów Czarnego Pana. Można szczerze powiedzieć, że się nienawidzą. W podobnych sytuacjach byli ich wszyscy potomkowie. Darzyli siebie nawza...