Rozdział 11

959 146 11
                                    

Woda jest lodowata, ale muszę dać radę i pomóc Lauren. Nie mogę jej zostawić skazaną na pewną śmierć. Przemierzam korytarz do pasa zanurzona w wodzie, szukam czegokolwiek co mogłoby pomóc mi w uwolnieniu dziewczyny.

- Jest tutaj ktoś?!!- krzyczę wchodzą po małych schodkach na wyżej położony pokład.- Czy ktoś mnie słyszy?!! Pomocy!! Proszę pomóżcie nam..- mówię już ciszej.

Nagle zauważam mężczyznę biegnącego w moją stronę, przyśpieszam by jak najszybciej znaleźć się bliżej niego.

- Niech mi pan pomoże, proszę. Potrzebujemy pomocy.- mówię próbując go zatrzymać, jednak ten ma więcej siły niż ja i bez trudu mnie wymija biegnąc do schodów prowadzących na kolejny poziom.

- Zaczekaj! Proszę stój. Pomóż mi!- krzyczę, mając nadzieję, że mężczyzna zawróci i pomoże mi uwolnić ukochaną.

Przeklinam pod nosem rozglądając się po korytarzu. Jestem zupełnie sama i nikt nam nie pomoże. Życie Lauren zależy wyłącznie ode mnie.

Nagle światło gaśnie a do moich uszu dobiegają dziwne dźwięki. Zamykam na chwilę oczy i opieram się o jedną ze ścian. Nigdy nie byłam w podobnej sytuacji i nie mam pojęcia co mam robić. Otwieram oczy kiedy wokół znów jest jasno. Postanawiam nie czekać ani chwili dłużej i uwolnić Lauren sama.

- Idziemy na górę, szybko szybko!- zza zakrętu wprost na mnie maszeruje pracownik statku.

- Nie, nie mogę. Na dole jest ktoś uwięziony, musi mi pan pomóc natychmiast.

- Tylko bez paniki, zaraz będzie pani bezpieczna.- mężczyzna łapię mnie za nadgarstek i próbuję wyciągnąć mnie na wyższy poziom.

- Puszczaj mnie! Natychmiast mnie puść!- krzyczę szarpiąc się przy tym. W końcu nie wytrzymuję i z całej siły uderzam go w twarz. Mężczyzna natychmiast przykłada dłoń do nosa i odsuwa się ode mnie.

- A idź do diabła.- mamrocze po czym odwraca się i nie patrząc już na mnie biegnie w stronę jak mniemam wyżej położonego pokładu.

W końcu dostrzegam coś co może mi pomóc. Za szklaną szybą wisi siekiera, która wydaje mi się, że bez problemu uwolni Lauren. Przy pomocy węża strażackiego rozbijam szybę i wyciągam ją.

Kiedy docieram do zejścia na niższe piętro woda praktycznie sięga już sufitu, nie mam pojęcia jak uda mi się dotrzeć do dziewczyny.

- Boże..- mamroczę zanurzając się odrobinę w tej lodowatej wodzie.- Cholera..- przeklinam wchodząc cała, przy pomocy rur wiszących nad głową udaje mi się pokonać spory odcinek. Jednak nadal jestem daleko od Lauren. Modlę się w myślach by wszystko mi się udało i bym wytrzymała, próbuje unormować oddech i uspokoić ciało. Czuję jakby milion szpilek wbijało mi się w każdą jego część. Zaciskam zęby i próbuję poruszać się jeszcze szybciej.

- Lauren!- krzyczę widząc wejście do pomieszczenia w którym się znajduje.- Lauren nada się?- pokazuję jej siekierę.

- Chyba tak.- mówi i wydaję mi się że odrobinę jest przerażona. Pewnie też bym była na jej miejscu.- Zakładam, że nigdy nie używałaś tego..

- Nie..- mówię poruszając przy tym głową na boki.

- Oh.. Mo- Może spróbuj najpierw na tej szafce co?- pyta cicho pokazując ruchem głowy na mebel znajdujący się za mną.

- Dobrze.- mówię odwracając się do niej plecami. Robię mały zamach i z zamkniętymi oczami celuję w drewnianą powierzchnię.

- Dobra.. teraz spróbuj w to samo miejsce.- przełykam ślinę słysząc słowa dziewczyny ale robię kolejny zamach i już patrząc gdzie celuję uderzam w drzwiczki.- Cóż nie jest tak źle.- mówi ale ja doskonale wiem, że jest tragicznie. Po raz drugi uderzyłam w zupełnie inne miejsce.- Dość ćwiczeń. Uda Ci się Camz.- niepewnie podchodzę do niej, wzdycham cicho i podnoszę siekierę do góry.- Ufam Ci.- brunetka zamyka oczy i odwraca głowę. Z szybko bijącym sercem uderzam z nadzieją, że nie zrobię jej krzywdy.- Udało Ci się!- krzyczy dotykając rękoma moich lodowatych policzków.- Wiedziałam, że dasz radę.- cmoka mnie prosto w usta po czym zaskakuje z biurka na którym siedziała.- Cholera jak zimno. Boże..- mamrocze kiedy kierujemy się na korytarz.

- Tam jest wyjście.- informuję ciągnąc ją w lewą stronę.

- Musimy poszukać innego.- stwierdza patrząc na zalany wodą korytarz.- Nie damy rady przejść. Chodź Camz.

_____

- Nie damy rady się stąd wydostać.- mówię widząc tłum ludzi czekających na otwarcie krat.

- Musimy dać. Musisz dostać się na góry pokład.- całuje mnie w czoło po czym zaczyna przepychać się do wyjścia.

- Nie możemy was wypuścić.- oznajmia jeden z pracowników.

- Są tu kobiety i dzieci.- Lauren słusznie zauważa.- Musicie nam pomóc. Nie otwierając krat skazujecie nas na pewną śmierć. Tak nie można!

- Nie chcą nas wypuścić więc sami zrobimy sobie drogę.- stwierdza jeden z mężczyzn.- Z drogi!- krzyczy uderzają z pomocą kolegów metalową ławką o kraty.- Z drogi powiedziałem!

- Dobrze, dobrze. Przepuście tylko kobiety i dzieci.- jeden z pracowników w końcu się odzywa.

- Chodź Camz to nasza szansa.- Lauren ciągnie mnie w stronę wyjścia a ja nie zatrzymuję się nawet na chwilę.

Kiedy docieramy na główny pokład od razu zauważam, że nie ma już wolnych szalup i wszystkie zostały opuszczone.

- Nie ma ani jednej!- krzyczę ściskając mocniej zimną dłoń Lauren.

- Znajdziemy jakaś, uda się nam.- próbuje mnie pocieszyć jednak widzę po jej minie, że jest tak samo wystraszona co ja.- Czy są tam łodzie?- brunetka pyta przypadkowego mężczyznę.

- Na dziobie, idźcie tam.- ręką wskazuje nam kierunek. Lauren niemal od razu ciągnie mnie we wskazaną stronę.

- Mówiłam, że nam się uda.

- Tatusiu, ja nie chcę bez ciebie.- słysząc płacz małej dziewczynki od razu odwracam się w jej stronę.

- Zaraz znajdą łódź dla tatusiów i wszystko będzie dobrze.

- Ostatnia osoba!

- Lauren nie wsiądę bez ciebie.

- Słyszałaś Camz ostatnia osoba, zostało miejsce dla jednej osoby. Musisz wsiąść.

- Camila wsiadaj.- słysząc głos mojego już byłego narzeczonego zamykam na chwilę oczy.

- Lauren nie zrobię tego.- po raz kolejny słowa kieruję do dziewczyny totalnie ignorując mężczyznę.

- Camila nie sprzeciwiaj się i rób to co mówię. Boże jak ty wyglądasz, jesteś mokra i cała się trzęsiesz. Załóż to.- Shawn zarzuca mi swój płaszcz na ramiona a ja nawet na niego nie patrzę. Nie umiem. Zdaję sobie sprawę, że zawiodłam go. Zawiodłam człowieka i boli mnie to nie patrząc nawet jaki to człowiek był.

- Camz wsiadaj do szalupy.

- Nie Lauren.- sprzeciwiam się po raz kolejny.

- Wsiadaj do szalupy.- brunetka nadal próbuje mnie nakłonić do zajęcia ostatniego miejsca.- Camz wsiądę do następnej. Dam sobie radę. A teraz wsiadaj.

- Umówiłem się z oficerem po drugiej stronie. Zapewni nam miejsce. Camila proszę wsiądź do tej szalupy.

- Dam radę.- Lauren nadal próbuje mnie zapewnić że sobie poradzi ale trudno mi w to uwierzyć.- Proszę.

Nie myśląc już o tym zajmuję miejsce. Kiedy szalupa spuszczana jest do wody cały czas spoglądam w stronę mojej ukochanej która została na pokładzie.

Lauren's POV

- Nie ma żadnej szalupy..

- Jest ale nie dla ciebie. Chyba nie pomyślałaś, że po tym wszystkim jeszcze Ci pomogę.- mówi z pogardą choć cały czas się uśmiecha i zerka w stronę Camz.

Patrząc na kobietę odczuwam dziwne wrażenie, że widzę ją po raz ostatni. W myślach przypominają mi się wszystkie nasze wspólnie spędzone chwile, choć było ich niewiele to właśnie one zapełniają cały mój umysł. W tym momencie nie umiem myśleć o niczym innym jak o niej.

- Zawsze wygrywam.- mówi tylko to po czym robi małego kroka w tył.- Nie miałaś żadnych szans. Camila tak czy tak będzie moja.

~*~

Titanic | Camren PL ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz