Na początku powodziło ci się iście tragicznie. Niemal na każdym kroku spotykałaś kogoś zamieszanego w "projekt militarny". Wiele z tych osób bardzo żarliwie cię przepraszało. Nikomu nie wybaczyłaś. Po jakimś czasie nie miałaś już gdzie się udać. Niebo odpadało. Kilkanaście innych światów również, poprzez to, że nie miałaś zamiaru mieszkać tam, gdzie kłamcy i fałszerze którzy grali w twoim życiu wyznaczone im role. Okazało się, że tak naprawdę mogłaś liczyć jedynie na Asmodeusza i Tantosa. Niestety, sama Śmierć nie miała dla ciebie zbyt wiele czasu, a Mod wrócił do Piekła, czyli tam, gdzie aktualnie znajdował się Antychryst. W obecnej sytuacji, jedynym miejscem gdzie mogłaś wieść w miarę normalne życie, była Ziemia. Planeta Pańska zamieszkana przez śmiertelników była kryjówką idealną. Spędziłaś na niej grubo ponad sto lat, co chwila zmieniając tożsamość, zawód, i miejsce zamieszkania. Udając człowieka jednocześnie ignorowałaś stróżów, przez co byłaś uważana za jedną z nic nie znaczących mieszkanek Ziemi. Dzięki temu nikt się tobą nie interesował, a ty wiodłaś w miarę spokojny żywot. Raz jako biurokratka, żołnież, pisarka czy nawet pokojówka. W międzyczasie również trenowałaś swoje nowe umiejętności. Jak się okazało, byłaś niemal nieśmiertelna, twoje rany natychmiast znikały, a i próg bólu był znacznie wyższy. Wraz z rozwojem świata, twój znak paktowy został uznawany przez ludzi za tatuaż, więc nawet nie musiałaś go zakrywać. Byłaś niemal pewna tego że potrafiłabyś zawierać kontrakty, ale nie miałaś ochoty tego sprawdzać. Z czasem udawanie człowieka i życie w ich świecie zaczęło cię bawić. Obecnie w 2009 roku żyłaś w USA pod nazwiskiem Rose Smith, jako dobrze zarabiająca właścicielka wielkiej firmy transportowej. Miałaś spory apartament, samochód, oraz ułożony testament i plan sfingowania własnej śmierci za jakieś osiem lat. Firmę miała przejąć twoja ludzka przyjaciółka, zresztą będąca bardzo dalekim potomkiem rodziny Midfordów. Tak, nie złamałaś danej obietnicy. Opowiedziałaś Lizzy i Edwardowi o tym co się stało, i kim jesteś. Polubiłaś tę rodzinę angielskich szlachciców, i pomagałaś jej kolejnym pokoleniom. Zresztą ród rozsiał się po całym globie, więc miałaś osoby wiedzące kim jesteś, i będące twoimi prawdziwymj przyjaciółmi, a ty ich cennym pomocnikiem i informatorem. Nawet powoli zaczęłaś dochodzić do wniosku, że twoje życie nie jest takie złe. Ale wszystko psuł pewien mały szkopół. Od anielskiej strony twojego pochodzenia odziedziczyłaś małą wadę. Był to przymus zażywania snu raz na jakiś czas. I za każdym, absolutnie każdym razem kiedy zasnęłaś, widziałaś go. Cholera jasna, widziałaś Sebastiana tak wyraźnie, jakby stał przed tobą. W jednych snach zabijał cię z uśmiechem na ustach. W innych się całowaliście, a demon przepraszał za to co zrobił. Raz w swojej ludzkiej postaci, kiedy indziej jako rogaty książę Piekła. Z każdego snu budziłaś się zapłakana i roztrzęsiona. Od chwili kiedy wykrzyczałaś mu w Niebie, że może nawet go kochałaś, żyłaś w gorzkim przekonaniu, że powiedziałaś prawdę. Jak ostatnia idiotka zakochałaś się w najgorszym z demonów, istocie pozbawionej wszelkich uczuć i moralności. I nie mogłaś pozbyć się tego uczucia, choćbyś nie wiadomo jak się starała. Czasami zastanawiałaś się nad tym, czy byłabyś w stanie zapomnieć o tym co zrobił, może nawet odwiedzić go w Piekle. Ale za każdym razem upominałaś się że to nie ma najmniejszego sensu. Nienawidziłaś wszystkiego co przypominało ci Sebastiana. Angli, herbaty, ciast, a przede wszystkim przypominających go mężczyzn. Kiedyś miałaś zawiązać kontrakt z innym przedsiębiorcą, dzięki któremu twoje zyski skoczyłyby o 200%. Nie zrobiłaś tego. A dlaczego? Bo prezes tamtej firmy miał na imię Sebastian. Czasami dzwiło cię to, że mimo iż całe twoje życie legło w gruzach, nie czułaś niczego względem wszystkich osób które brały udział w projekcie. Zarówno oni, jak i sam fakt tego że byłaś istniejącą wbrew naturze hybrydą były ci obojętne. Zupełnie jakby caluśkie emocje jakie ci jeszcze pozostały skierowały się na Antychrysta. Tylko i wyłącznie na niego. Od czasu do czasu nie byłaś w stanie przez to normalnie funkcjonować. Na ten przykład tej nocy miałaś jeden z najgorszych do tej pory snów. Dlatego też zostałaś w domu. Rano zadzwoniłaś do Jeannie, dziewczyny z Midfordów, aby przyszła do ciebie po południu. Czasami gdy miałaś gorszy dzień, ona przychodziła do ciebie, i razem cały dzień oglądałyście seriale, żaląc się na wszechświat i plotkując, a jeśli stróża dziewczyny nie było w pobliżu, opowiadałaś jej o innych światach. Tak więc teraz siedziałaś sobie na kanapie, ubrana w stare poszarpane jeansy i czarną koszulkę z krótkim rękawem. Popijając gorącą kawę zamawiałaś na jakiejś stronie internetowej obiad. Gotowanie nadal nie było twoją mocną stroną, więc od przeszło stu lat żywiłaś się w restauracjach. W koniec końców zamówiłaś dwie porcje sushi, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Zwlekłaś się z kanapy i poczłapałaś piętro niżej do drzwi wejściowych, mijając ozdobione obrazami ściany i porozrzucaną na podłodze broń. Z westchnieniem pozbierałaś kilka noży do rzucania oraz kopnęłaś na bok niewielki pistolet. Jeżeli było coś co odziedziczyłaś po Michale, to było to zamiłowanie do wszelkiego rodzaju sprzętu którym można zabić. Nacisnęłaś srebrną klamkę, tym samym otwierając drzwi wejściowe. Przez chwilę stałaś patrząc się przed siebie jak ostatnia debilka. Po trwającym kilka sekund namyśle zatrzasnęłaś drzwi i usiadłaś na podłodze, opierając się o nie plecami. Rozważałaś postrzelenie się w kolano. No bo przecież jakoś trzeba się obudzić z tego koszmaru. Ponieważ to naturalnie nie dzieje się naprawdę. Za twoimi drzwiami wcale nie stoi Sebastian i Claude. Wcale a wcale tak nie jest. To przecież szaleństwo.
![](https://img.wattpad.com/cover/133362699-288-k460984.jpg)
CZYTASZ
Kuroshitsuji: Tylko kamerdyner?
FanfictionPo tym jak Ciel Phantomhive zawiera kontrakt z demonem, do rezydencji wraca też inna istota nadprzyrodzona, zainteresowana losami młodego hrabiego i jego wiernego kamerdynera.