Rozdział 7

3.5K 202 86
                                    

Zamknęłaś oczy wsłuchując się w miarowy stukot kół powozu na nierównej wiejskiej drodze. Od kilku godzin krajobraz się nie zmieniał. Ciągle otaczały was zielone łąki sięgające aż po horyzont, gdzie stykały się z bezchmurnym niebem. Widok był naprawdę piękny. Było tak cicho, spokojnie i...nudno. Nie należałaś do osób które lubią siedzenie w bezruchu. Ty ciągle musiałaś mieć zajęcie, inaczej do głowy przychodziły ci naprawdę głupie pomysły. Na ten przykład już dwa razy wyprzęgłaś jednego z czarnych koni ciągnących bryczkę, i przestraszyłaś go na tyle skutecznie, że ogier pogalopował w nieznane z prędkością błyskawicy. Ale widok Sebastiana próbującego złapać i uspokoić zwierzę był bezcenny. A nie było to takie łatwe. Bowiem pojazdu nie ciągnęły zwykłe konie zaprzęgowe. Zwarzywszy na to że czekała was naprawdę długa droga, której część trzeba było pokonać przeprawiając się przez morze, uznałaś że wierzchowce nie mogą się zmęczyć, muszą także umieć galopować po wodzie. W związku z tym razem z Ashem sprowadziłaś na Ziemię dwa kruczoczarne ogiery ze stajni Niebiańskiej. Problem był taki że były one stosunkowo młode, miały nie więcej niż 80 lat, zatem nie zostały do końca oswojone i łatwo było je przestraszyć. Początkowo zamierzałaś zabrać ze sobą Sleipnira, swojego rumaka który potrafił ponieść cię skacząc po chmurach, wodzie czy powietrzu. Jednakże Sebastian stwierdził że ośmionogi koń latający nad miastem będzie zbytnio przyciągał uwagę. Za to według demona trzymając się z dala od uczęszczanych szlaków bryczka sunąca po powierzchni morza nie wzbudzi zainteresowania śmiertelników. Może i miał trochę racji, ponieważ przez całą drogę nikt was nie zauważył. Oczywiście, mogłaś polecieć na własnych skrzydłach, ale przecież musiałaś pilnować Sebastiana. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłaś. Zostało wam raptem dziesięć godzin jazdy, ale byłaś już tak znudzona tym wszystkim, że postanowiłaś wypróbować zdolności Michaelisa po raz ostatni. Zaczęłaś poluzowywać paski trzymające równą oś, ale zaraz potem Antychryst zamknął twój nadgarstek w żelaznym uścisku.

- Nawet nie próbuj. - mruknął puszczając twoją rękę. Dzisiaj, pod nieobecność Ciela, znacznie bardziej przypominał znanego ci syna Lucyfera. Nie trzymał się sztywnej etykiety, odpuścił sobie założenie marynarki i kamizelki, a nawet swoich nieodłącznych białych rękawiczek. Siedział na koźle, ale łokieć opierał na dachu bryczki. W drugiej ręce ściskał lejce, w obawie przed tym że spróbujesz mu je wyrwać. Miał na sobie zwykły kapelusz z małym rondem, który zsunął mu się na czoło. Założył prawą nogę na lewą w taki sposób trzymać kostkę na kolanie. Jemu zupełnie nie przeszkadzała monotonia podróży. Wręcz cieszył się z chwili wolnego od usługiwania paniczowi i czynienia poprawek po każdej pracy nierozgarniętych służących. Jedynym co przeszkadzało mu w relaksie była krew, non stop sącząca się z umieszczonego na wierzchu dłoni symbolu paktowego. Odkąd zostawiliście Ciela samemu sobie, dzieciak najwyraźniej spanikował i bez przerwy wzywał Sebastiana. Każde zignorowanie rozkazu ze strony demona objawiało się powstaniem kolejnej rany, co jednakże czarnowłosy kompletnie ignorował, rozkoszując się chwilą wolności.

- Nie możemy chociaż trochę przyspieszyć? - jęknęłaś przeciągając się.

- Ale w jakim celu? Musimy być w Londynie dopiero wieczorem. Jeżeli dojedziemy wcześniej, istnieje większe prawdopodobieństwo tego, że ktoś odkryje nasz plan.

- TWÓJ plan. - poprawiłaś demona.

- Oczywiście że mój. - fuknął.

- A mnie się zdawało, że użyłeś słowa ,,nasz".

- Och, dobrze to ujęłaś. Zdawało ci się.

- Wręcz nie mogę się nadziwić jak ty i twój brat bardzo nie przypominacie Lucyfera. - stwierdziłaś mrużąc oczy. Sebastian powoli wyprostował się i zdjął kapelusz.

Kuroshitsuji: Tylko kamerdyner?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz