20

1.7K 267 57
                                    

Wrogociele

Szczerze mówiąc, Sherlock nie miał pojęcia co robił o dwudziestej trzeciej pod domem Victora, ale nie miał zamiaru iść do niego jutro, więc postanowił iść jeszcze dziś.

Wiedział, że godziny snu Victora wcale nie były lepsze od Sherlocka, więc był niemal pewien, że nie śpi. Kiedy zobaczył, że w jego pokoju pali się światło, był pewien na sto jeden procent.

Chciał zapukać, ale przypomniało mu się, że rodzice Victora dawno już śpią.

Jeszcze nie tak dawno był tutaj, witał się z panią Trevor, która kazała na siebie mówić "Ciociu" i uśmiechała się do niego chyba najbardziej sztucznym uśmiechem jaki widział.

Jak Victor wytrzymywał z tą kobietą? No właśnie... Sherlock nigdy się nie zainteresował. Nie pytał Victora o relacje z rodziną, nie pytał o nic, co zwyczajnie jego samego nie dotyczyło.

I nagle zaczął mieć wyrzuty sumienia, coś co dziwnie mu było czuć. Gorzki smak na języku był niesamowicie niesmaczny, a przecież lubił gorzką czekoladę, czy grejpfruty. W tamtej chwili był w stanie przebaczyć Victorowi każde nachalne zachowanie, każde walnięcie w żebra.

Wszystko.

Mimo wszystko, Victor wcale nie był takim złym przyjacielem. Jakby spojrzeć na to z innej strony, strony, z której Sherlock w życiu nie patrzył, Victor wyciągał go z domu. To, że Sherlockowi nie za specjalnie podobało się na imprezach, to inna sprawa. Victor przecież się starał. Opowiadał mu suchary i stawiał drinki.

Sherlock nie lubił imprez jeszcze bardziej, kiedy Victor przestał się starać. Zauważył, że Sherlock po prostu ich nie lubi. Nie zabierał Sherlocka nigdzie indziej, ale może myślał, że Sherlock zachowa się w taki sam sposób jak na imprezach. Sherlock sam mógł coś zaproponować, ale nigdy jakoś... Nie było okazji?

To było fatalne wytłumaczenie.

Skoro Victor sprawiał, że Sherlock nie lubił imprez trochę mniej, to musiał kimś jednak dla niego być.

Sherlock niekoniecznie lubił się z Victorem całować. Co tu się okłamywać. Nie chciał się z nim całować, ani być z nim w związku, ale chciał, żeby podszedł do niego na szkolnym korytarzu, trącił łokciem tak jak zazwyczaj i powiedział coś cholernie idiotycznego.

Chciał, by Victor przyszedł do niego niespodziewanie i zaczął grzebać mu w szafie, by wyciągnąć go na kolejną, durną imprezę. Sherlock w życiu by się nikomu nie przyznał, ale śmiał się w myślach, kiedy Victor wyrzucał z szafy jego ubrania, przeklinając pod nosem. Traktował go jak przyjaciela, tymczasem sam zachował się jak przeciwieństwo dobrego przyjaciela.

Zrozumiał, o co chodziło Johnowi.

Wiedział, czemu ma przeprosić.

Przyszedł, by przeprosić, ale przede wszystkim wysłuchać, bo zawsze rozmawiali o sprawach nieważnych. Pora zainteresować się prywatnymi problemami.

Wszedł od tyłu domu.

Nic się nie zmieniło.

Prawie.

Sherlock z lekkim przerażeniem zauważył, że z komody znikło zdjęcie oprawione w ramkę, ukazujące Sherlocka i Victora w wieku bodajże siedmiu lat, kiedy występowali na szkolnych jasełkach. Obaj byli aniołkami.

Poszedł w głąb domu, a przed drzwiami Victora go sparaliżowało.

Szczerze mówiąc i tak nie stał tam długo, bo drzwi otworzyły się same, a w progu stanął Victor z kompletnie rozwalonymi włosami w samych bokserkach i koszulce.

Znienawidzona PIOSENKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz