4

2.1K 313 241
                                    

Kwiatki Lubią Deszczyk

Kiedy John spokojnie pisał sobie w zeszycie wypracowanie, do pokoju wbiła mu Harriet. Jej krótkie blond włosy były potargane, a niektóre pasma wychodziły z jej małej kitki w sposób, w jakim gałęzie wyrastały z drzewa, co wyglądało dosyć komicznie. 

Była ubrana w grubą bluzę, chociaż John chyba by się w takiej roztopił, albo ugotował i czarne, porwane na łydce getry. Jej oczy patrzyły na niego z szaloną desperacją.

Nastała cisza. Harriet zatrzymała się w pozycji wbiegania do jego pokoju, a John zastygł w siedzącej pozycji, trzymając długopis w prawej ręce. Był praworęczny, więc to chyba logiczne. 

John, popatrzył na swoje notatki, po czym na Harriet i zmrużył oczy. 
- Wiesz co? Poczekaj, zrobię ci zdjęcie,  bo wyglądasz-
- Twoje życie będzie w wielkim niebezpieczeństwie, jeżeli to zrobisz, John! - przerwała mu krzykiem. Blondyn wzdrygnął się. 

Jego siostra wyglądała jak mieszanka wkurwionej kobiety i psychopaty, co było chyba najgorszym połączeniem. Był niemal pewien, że pokonałaby każdego superbohatera z Avengersów jak i z DC. Wystarczyło, że by na nich spojrzała. 

- O co chodzi? - spytał w końcu, wstając z fotela i odkładając długopis. Ręce założył na klatce piersiowej, by wyglądać odważniej. 
- Musisz pójść do sklepu - powiedziała, wyprostowując się. 
- Muszę? - spytał kpiąco, w głębi duszy odrzucając jej propozycję.

Wydął usta i popatrzył na nią, podnosząc zabawnie brwi do góry, co zdawało się jeszcze bardziej ją zirytować. 
- Tak musisz, bo kurwa mam okres i skończyły się podpaski! - wrzasnęła, siadając na fotelu Johna. 
- Wiesz, może lepiej tu nie siadaj bo-
- Bo co!? Wykrwawię się na śmierć na twój ukochany, pierdolony fotel!? - odpowiedziała będąc w kompletnej furii. John zacisnął usta w wąską linię i otworzył szerzej oczy, wciągając powietrze przez nos. 
- Chodziło mi o to, że jest nieco rozwalony i, żebyś się z niego nie zjebała, ale spoko, jasne, rozumiem, Harry woli zostać sama, Harry nie chce z nikim rozmawiać-
- Zamknij się i spierdalaj po podpaski! - John wywrócił oczami, obracając przy tym głową. 
- Masz samochód-

- Piłam - wcięła mu się. 
- Popadasz w nałóg naszego dziadka, który przypominam ci umarł, w tamtym roku-
- JOHN - krzyknęła na niego po raz kolejny. Blondyn instynktownie podniósł dłonie w geście poddania. 
- No tak, to pójdę ci po te podpaski - powiedział i wyszedł z pokoju.

Zawołał psa, założył mu smycz, po czym wyszedł z domu, kierując się w stronę sklepu. 

To był piękny dzień, słońce świeciło, kwiatki rosły, chociaż nie było widać tego gołym okiem i ogólnie wszystkie roślinki zakwitały, ciesząc się ciepłem i zapewne tym cholernym deszczem, który Johnowi niespecjalnie się podobał, też. 

Teddy oczywiście nie miał nic przeciwko kroplom deszczu i co chwila otrzepywał się z wilgoci, wszystko zwracając ku jakże szczęśliwemu Johnowi, który czuł się mokrzej i mokrzej, aż w końcu był przemoczony do suchej nitki, kiedy dochodził do sklepu. 

Stojąc w kolejce w sklepie, robił wokół siebie kałużę wody. Dziewczynka przed nim nagle się odwróciła. Miała może z 4 lata. Uśmiechnęła się do niego, a on niezręcznie odwzajemnił uśmiech, bo w sumie co miał zrobić? 

Powiedzieć, żeby korzystała z dzieciństwa, bo jak się skończy to czeka ją ciężka praca, nauka, brak czasu, brak zabawy, może i depresja, bo coraz więcej nastolatków ma z nią problem oraz...

Taaa, brzmiało dołująco, ale taka była prawda i każdy musiał z nią żyć i pocieszać się durnymi motywacjami na różnych społecznościach, o tym, że życie powinno być ciężkie, że nie jest bajką, że powinniśmy-

- Co podać? - zapytała nagle sprzedawczyni Johna i chociaż zrobiła to subtelnie, zauważył, że spojrzała z niesmakiem na to jak wygląda, a wyglądał mokro! No ludzie no! Padał deszcz! To chyba logiczne, że nie wszedłby tu suchy po przejściu kilku ulic, bez parasola, tak!? 

- Podpaski. Mogą być naturella - powiedział. Znał tę nazwę na pamięć. Ilekroć wchodził do łazienki i otwierał szafeczkę pod zlewem ukazywała się jego oczom zielona paczka podpasek no i już nie raz je kupował, więc miał pewne doświadczenie w tym zakresie. 
- Duże, małe? - zapytała i tu John musiał się zastanowić, ale sądząc po humorze Harriet to nie był ten lekki, prawie niezauważalny okres, tylko dosłowny wodospad. 
- Duże - stwierdził stanowczo, zauważając, że twarz kobiety złagodniała, kiedy tylko powiedział o podpaskach. Pewnie chodziło o tą dziwną solidarność kobiet i ich jajników...

Czemu faceci nie mają solidarności mężczyzn i ich plemników? John niemal wybuchnął śmiechem, kiedy pomyślał o zmianie nazwy swojej drużyny na: Solidarność plemników. Genialna nazwa, no nie? 

Oczywiście nie mógł wyjść ze sklepu normalnie, bo zawołał go Victor Trevor. To chyba był znienawidzony zawodnik całej drużyny. John jeszcze nigdy nikogo nie darzył tak wielką nie sympatią jak właśnie jego. Był w sumie najmłodszy w drużynie, ale i najsilniejszy, co nie zmieniało faktu, że był pewnym siebie kutasem bez mózgu. 

- Dla kogo te podpaski? - zapytał z rozbawieniem szatyn. 
- Dla siostry - odpowiedział krótko blondyn, nie chcąc wdawać się z Victorem w dalszą dyskusję. 
- A nie zapomniałeś o czymś jeszcze? - zapytał chłopak. John zmarszczył brwi. O co mu chodzi? Miał przyjść po podpaski, to przyszedł. Harriet nie prosiła go o cukierki, czekoladę, czy chipsy, za co był jej wdzięczny, bo nie miał zbyt dużo kasy, a sama Harriet raczej by mu swojej nie dała, z racji tego, że nie jest oszczędnym człowiekiem, a jedzenie i dom ma u rodziców, więc nie musi się tym martwić, a drugi dom ma u swojej dziewczyny, Clary, która w przeciwieństwie do niej jest zorganizowana, rozsądna i oszczędna.
- A niby o czym? - spytał w końcu. 
- No wiesz, prezerwatywy są-
- Są mi kompletnie zbędne, ponieważ nie sypiam codziennie z inną dziewczyną - zaczął rozbawionym tonem, by Victora nie urazić. Musiał mieć zgraną drużynę i jakiś tam Victor nie mógł tego zepsuć.

Oczywiście, John mógłby wyrzucić go z drużyny, ale potrzebował na to zgody trenera, który Victora wprost uwielbiał. No normalnie nadawali na tych samych falach.

Jednocześnie John nie chciał wyjść na... Taką osobę jak Victor. Był dżentelmenem i nie traktował żadnej dziewczyny przedmiotowo. Chciał jednak przejść tą nieszczęsną szkołę z dobrą reputacją. 

- Dobry żart, Watson - zaśmiał się chłopak, a John szybko się pożegnał i wyszedł ze sklepu. Nie będzie gadał z idiotą. O kurde, to zabrzmiało jakby był rasistą, albo dyskryminował kogoś...

Nie miał tego na myśli, ale w tamtej chwili był zbyt zirytowany, by stworzyć sensowniejszą myśl, więc po prostu zostawił ją taką jaka była.

Odwiązał psa, którego do sklepu nie mógł wprowadzić i zaczął wracać do domu. 

I jak na złość nadal padało.

W skrócie: John jest dżentelmenem, kwiatki rosną, a deszcz pada. 

  ۰•● « ♫ ← ૪૪૪ → ♫ » ●•۰   

Znienawidzona PIOSENKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz