Rozdział 7: Pełnia

14.4K 1K 102
                                    

Joseph

Leżałem na swoim posłaniu. Mimo iż otaczała mnie ciemność, czułem, że wzrok mi się rozmywa. Przez małe okienko wpadał wąski strumień światła księżycowego. Odwróciłem się z bólem do ściany. Była przyjemnie chłodna, co przynosiło ulgę mojego rozgrzanemu ciału.

Niekontrolowanie zapiszczałem, kiedy moje ciało przeszedł dreszcz. Wiedziałem, że nowa fala zapachu hormonów rozniosła się po domu.

Jako, iż byłem jedyną omegą w rodzinie, wszyscy ogromnie się mną przejmowali. Od kiedy doświadczyłem swojej pierwszej rui, trzęśli się nade mną niczym nad jajkiem. Nie mogłem mieć im tego za złe, lecz teraz, kiedy spotkałem swojego przeznaczonego partnera, czułem, że mnie to wykończy.

Z wyjątkiem czasu pełni księżyca brałem odpowiednie leki. Kiedy jednak ten czas nadchodził, by mój organizm nie oszalał, zostawałem w domu i pozwoliłem hormonom opuścić swobodnie mój organizm.

Mieszkania, do których się wprowadzaliśmy, zawsze oddalone były od jakichkolwiek sąsiadów. Reszta rodziny podczas polowań ustalała swój teren właśnie wokół naszego domu. Dzięki temu mieli stuprocentową pewność, że nie zjawi się żadna nieproszona alfa, czy beta zwabiona moim zapachem. Można powiedzieć, że piekli dwie zdobycze nad jednym ogniem. Równocześnie odbywali swoje wilcze polowania i strzegli mnie przed nieproszonymi gośćmi. Początkowo nie musieliśmy się niczym takim martwić, lecz z biegiem lat moje ruje przybierały na sile. Tej nocy była to jednak zupełnie nowa moc.

Dotychczas nie było aż tak źle. Do czasu, aż nie spotkałem swojego partnera. Miałem wrażenie, że moje ciało wkrótce się roztopi. Wiedziałem, że zapach, jakim ociekałem, jest bardziej intensywny niż zwykle, a ból jeszcze dotkliwszy. Nie mogłem jednak nikomu zdradzić, co jest powodem pogorszenia mojego stanu. Zapewne rodziców ogarnęłaby panika i zabroniliby mi spotykać się z Gabrielem czy w ogóle chodzić do szkoły. A do tego dopuścić nie mogłem.

***

Gabriel

Kiedy dotarłem na miejsce zbiórki, Alex i Jasper byli już na miejscu. Wysiadłem z samochodu, zaparkowawszy go wcześniej na poboczu wąskiej, bocznej drogi wjeżdżającej prosto do lasu. Chłopaki, kiedy w końcu mnie zauważyli, zamienili jeszcze parę słów z resztą naszego improwizowanego na tę noc stada i podeszli.

– Cześć – przywitałem się, przybijając z każdym żółwika.

– Stary, dłużej się nie dało? Pewnie już nawet Katy z przyjaciółkami wyruszyła. Jak dalej będziesz się tak opierdzielał, to pożałuję, że nie zdecydowałem się pójść z nią – poskarżył się Jasper z miną nadąsanego pięciolatka.

Przewróciłem teatralnie oczami i podszedłem do reszty grupy. Podczas każdej pełni zbieraliśmy się w większe ekipy, by zagarnąć lepsze terytorium łowieckie. W większości były to alfy, dużym stopniu członkowie drużyny oraz parę ich znajomych. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, po czym się przeobraziliśmy. Nie zwlekając dłużej, ruszyliśmy w głąb buszu. Tym razem wyjątkowo, postanowiłem trzymać się razem z kumplami na samym końcu szyku. Tworzyliśmy przez to coś w rodzaju państwa w państwie. Nie ukrywaliśmy, że w każdej chwili możemy zmienić zdanie i się od nich odłączyć.

Przemierzaliśmy kolejne mile, kiedy nagle prawie się przewróciłem od gwałtownego hamowania. Ledwo stałem na czterech łapach i tępo wpatrywałem się w podłoże. Nie minęła dłuższa chwila, kiedy kumple do mnie podbiegli. Reszta zatrzymała się paręnaście metrów dalej.

Historia o wilczku (LGBT+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz