Rozdział 7.

672 79 26
                                    

— Mireille, mogłabyś mi pomóc z tą poszewką? — Aurora była dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju, a przynajmniej jeszcze na nikogo nie nawreszczała. Dochodziła już dziewiąta rano, byłam więc mocno zaskoczona tym obrotem spraw.

— Co wyście takie spokojne?

Mireille uśmiechnęła się ciepło.

— Uch, to znaczy, dlaczego Aurore jeszcze nie pożarła cię, Mireille. To mam na myśli.

Trwało właśnie śniadanie dla arystokracji, miałyśmy więc niewiele czasu. Za niedługo mogli skończyć, a mały książę Chris mógłby wrócić do swojej komnaty, nim my zeń wyjdziemy.

Moje pytanie zostało zignorowane. Czyli jednak było z Aurorą wszystko w jak najlepszym porządku, pewnie jeszcze się musiała rozgrzać.

Przetrzepałam poduszkę i ułożyłam ją na łożu. Poprawiłam narzutę i otarłam mokrą szmatką ramę łóżka, pozbywając się zeń kurzu.

Wtedy zza drzwi wychylił się jeden z gwardzistów, szepnął coś do drugiego, który nas pilnował, i zabrzmiał męski, głęboki głos. Potykając się o własne stopy, podbiegłyśmy na środek komnaty i dygnęłyśmy.

— Książę Chris z rodu Lahiffe.

Drzwi stanęły otworem, a na ich progu — smutny i oburzony książę. Nie zwrócił z początku na nas uwagi, jednak kiedy tylko Aurora zaćwiergotała cicho „Wasza książęca mość", podniósł głowę. Spojrzał mi w oczy.

— Ooo, to ty — uśmiechnął się szczerze i skinął mi na powitanie. Moja twarz przybrała barwy truskawek. Zdecydowanie bycie w centrum uwagi nie było czymś w moim typu.

— Książę — zwrócił się nagle do chłopca jego nauczyciel, jak udało mi się rozpoznać po ubiorze i księgach w rękach; z powrotem przybrałam obojętną minę. — Królowa kazała, abyś poćwiczył rachunek...

— Tylko nie to — jęknął pod nosem książę, po czym ruchem ręki nas odprawił. Dygnęłyśmy jeszcze raz i zaraz, w kolejności Mireille, Aurora oraz ja, wyszłyśmy z komnaty.

Jednak kiedy ja wychodziłam, widziałam, jakby Chris puścił mi oczko. Albo mi się zdawało. Niemniej posłałam mu uśmiech, który zaraz zgasł niczym płomień na knocie świecy, gdy tylko zauważyłam stertę brudnej pościeli wyniesionej przez gwardzistów.

Westchnęłam, po czym podzieliłyśmy między sobą pranie i poszłyśmy do pralni.

Pralnia, jak każda komnata gospodarcza, znajdowała się na parterze w skrzydle naprzeciwko skrzydła królewskiego. Obok była także kuchnia. A o tej porze w kuchni zdarzało się urzędować Luce.

Kiedy zaniosłam pranie i zajęły się nim wyznaczone na dyżur w pralni pokojówki, uznałam, że wypadałoby się przywitać z Luką w kuchni i coś przekąsić. Cieszyłam się jedynie, że poza wieczerzą nie czekały mnie dzisiaj żadne inne obowiązki.

Właśnie przekroczyłam próg pralni, kiedy wpadłam na Lukę. Uśmiechnęłam się wesoło.

— Hej, Marinette — rzucił z uśmiechem, biorąc mnie pod ramię i prowadząc bliżej ściany, abyśmy nie stali na środku wejścia.

— Nie masz dzisiaj dyżuru w stajni? — zagaiłam.

Chłopak pokręcił głową.

— Dzisiaj mam wolne. Prawie. No, nie do końca. Ale jeśli mnie nie przyłapią — rozejrzał się po korytarzu — to mam wolne.

Zaśmiałam się.

— Jesteś niemożliwy czasami.

— Oj tam, od razu niemożliwy — zmrużył oczy i wzruszył ramionami.

Dwór Paris | MIRACULOUS - porzuconeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz