Rozdział 22.

314 52 18
                                    

Tak jak co dzień słońce wzeszło wśród wachlarza żółtych i czerwonych odcieni. Tak jak co dzień rześki wiatr smagał mnie po twarzy.

Ale mimo wszystko coś było nie tak. Jedynie nie potrafiłem tego zdefiniować.

Nie zawsze byłem na warcie z Kimem czy Nathanaelem, ich nieobecność więc nie stała się dla mnie podejrzana od razu. Rozejrzałem się za drugim stajennym, ale zauważyłem jedynie jakiegoś mężczyznę na drugim końcu niewielkiej stajni. Stał zwrócony do mnie tyłem, widziałam tylko jego szaty oraz spływające do ramion ciemne włosy. Wprawdzie wzruszyłem ramionami, ale w duchu kiełkowało poczucie niepokoju.

Stałem przy pierwszym boksie. Nie zawsze byłem strażnikiem jednego sektora w stajni, raz miałem sektor A, a innym razem — B. Dlatego też nie do końca pamiętałem ustawienie koni w boksach w danym sektorze, ale mimo wszystko zdziwił mnie widok czarnej jak noc klaczy. Jakiś głosik we mnie podpowiadał mi, abym ją wyprowadził na zewnątrz, uprzednio przygotowawszy do jazdy, tak też zresztą zrobiłem. Kiedy uporałem się z ostatnim rzemykiem przy siodle, pociągnąłem klacz za lejce i powoli wyprowadziłem.

Była piękna. Grzywa powiewała jej na wietrze, oczy wydawały się być przepełnione inteligencją i blaskiem gwiazd. Nie zdziwiło mnie więc, kiedy pod łbem znalazłem wygrawerowane w złotym wisiorku jej imię: La Nochette, co w starodawnym języku oznaczało „Noc".

— Pani — usłyszałem za sobą głos. Starając się nie stresować konia, odwróciłem się powoli bez żadnych gwałtownych ruchów.

Po pylistej ścieżce kroczyła kobieta. Spodziewałem się zobaczyć królową Marlene Cesaire, ale miała zdecydowanie za jasną karnację. W porównaniu do ciemniej jak noc maści La Nochette była jasna jak słońce w pochmurny dzień. Być może to tak tylko wyglądało, kontrastując z czernią jej sukni i waolem, którym zasłoniła włosy oraz trochę twarzy.

— Przyprowadzić La Nochette — rzekła wręcz szeptem. — Natychmiast! — kiedy podniosła głos, zaczął on się jej łamać.

Nogi same przyspieszyły w kierunku kobiety, a dłoń zacisnęła się na lejcach i pociągnęła konia za mną.

Niewiele widziałem przez welon, którym się zasłaniała, ale diadem na jej głowie mówił jasno, kim była. Widząc to, skłoniłem się w pas, podchodząc powoli z koniem. Klacz zarżała.

Nie wiedziałem, co się dzieje, ale mimo wszystko coś w głębi mnie podpowiadało mi, co powinienem był robić.

— Pani — odrzekłem. Kobieta wzięła głęboki oddech, jakby chcąc odpędzić łzy. Widziałem, jak wstrząsał nią szloch. — Pomogę ci dosiąść konia, jeśli pozwolisz, pani.

Chciałem to zrobić z bardziej egoistycznych pobudek, niż mogłoby się zdawać. Potrzebowałem ujrzeć ją od profilu; dziwne wrażenie, że skądś ją znałem, nie chciało mnie opuścić ani na moment. A to była idealna wymówka.

Królowa delikatnie przetarła oczy czarną chusteczką, po czym znów włożyła ją za koronkę do biustu. Chciała to zrobić dyskretnie, niemniej nie mogłem oderwać od niej oczu, obserwując każdy jej ruch. Nie raz widziałem, jak kobiety chowały chusteczki do biustu, ale nagle wydało mi się to zbyt osobiste. Zalałem się rumieńcem i odwróciłem od niej wzrok na chwilę.

Usłyszawszy jej nierównomierny oddech, spojrzałem na królową. Wtedy mnie olśniło.

Te drobne usta, smukły nos, ogromne, fiołkowe oczy. Jedynie włosy miała zebrane w kok, przez co z początku nie mogłem jej rozpoznać.

Zamrugałem kilkakrotnie.

Od kiedy do pokojówki mówiło się „pani"?

Marinette była piękna jak zawsze, ale spokoju nie dawały mi jej podkreślone mocno kości policzkowe i obojczyki. Była wychudzona, przez woal nie widziałem wprawdzie dobrze jej oczu, ale wydawały się jakby zapadnięte i podkrążone.

Dwór Paris | MIRACULOUS - porzuconeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz