Rozdział 9.

694 73 48
                                    

Po paru chwilach znalazłam się przy południowej bramie, skąd dobiegały krzyki. Oczywiście mogłam spudłować i stracić nieco na czasie przez wybranie złej drogi, ale ostatecznie tak się nie stało.

Schowałam się za jednym z maszkaronów — było to połączenie byka z jeleniem, z gęby wystawały kły. Kiedyś wierzono, że te właśnie stwory, porozstawione przy basztach, będą strzec dóbr, jednak ja w takie zabobony nie wierzyłam. No dobrze, uzgodnijmy ze sobą jedno — ja w ogóle nie byłam zbytnio wierząca.

Rozejrzałam się po dworze, jednak niewiele zobaczyłam. Przed bramą stało paru strażników, którzy wymachiwali nieporadnie szablami w ciemność. Z cienia pobliskiego lasu wyłoniła się jakaś ogromna postać; zdecydowanie jej rozmiary wykraczały poza ludzkie.

I myślała to dziewczyna w przebraniu Biedronki z jojem jako bronią.

Życie to jedna wielka ironia.

Jeden z gwardzistów zbliżył się odrobinę do postaci z pochodnią w ręce, przez co padło nań nieco światła.

Stwór mierzył jakieś sto cali*, miał zielone lub niebieskie umaszczenie, chyba łuski, jednak nie mogłam być tego pewna — światło pochodni niewiele mi dało.

Stałam tak jeszcze chwilę, wypatrując jakichkolwiek poszlak, kiedy jakiś odgłos wyrwał mnie z zamyślenia. Podskoczyłam w miejscu i przybrałam pozycję pseudobojową; tak naprawdę nie byłam pewna, czy to, jak się ustawiam, jest dobre — widziałam tę postawę zaledwie trzy, może cztery razy.

— Spokojnie, księżniczko.

Moja twarz przybrała kolor mojego stroju, ale noc idealnie to kryła.

Czarny Kot skinął mi na powitanie.

— Piękne mamy dzisiaj niebo, czyż nie?

— A jeszcze piękniejsze jest to coś, co atakuje strażników na raty. Nawet nie wiem, jak to wygląda — odparowałam. Nie miałam humoru na żarty, chciałam tylko zająć się tą sprawą i pobiec do schronu, gdzie kryli się wszyscy i Luka. A także Adrien.

— Spokojnie, moja pani, zaraz się z tym rozprawię niczym prawdziwy rycerz. A ty zostaniesz damą mojego serca!

Przewróciłam oczyma, choć prawdopodobnie on tego nie widział przez panujące ciemności.

— Koniec tego dobrego, lecimy do akcji. Kotku — to ostatnie prawie że wymruczałam, nie chcąc być dłużną za te wszystkie wypowiedzi chłopaka. O nie, nie. To nie Marinette, a Biedronka — tutaj mogłam nieco naciągnąć zasady.

Albo mi się zdawało, albo Kot nie potrafił dobrać odpowiednich słów na ripostę.

Nie czekając ani chwili dłużej, zsunęłam się po dachu za pomocą joja w dół, starając się, abym przez cały ten czas była w cieniu. Póki co potrzebowałam planu, a nie dziwacznego stwora na głowie.

Przyglądałam się zajściu, zasnuta cieniem, przez parę uderzeń szabli o szablę, aż wywnioskowałam parę rzeczy. Skinęłam dłonią na Czarnego Kota.

— Jeśli dobrze widziałam, to ma błony między palcami. Poza tym — ciągnęłam, szepcąc — oddala się od tego lasu na nie więcej niż parę stóp. Coś tu nie gra, ewentualnie nie znalazłam jeszcze jednej wskazówki…

— Bicze wodne — dopowiedział szeptem Kot. — Mam koci wzrok i widzę, jak posyła w strażników bicze wodne. Tyle że… no, one są z pary wodnej tak jakby. Takie trochę zbite powietrze, czy coś.

— Ale ten las…?

Kot podrapał się po karku i w tym nikłym świetle sierpu księżyca pomyślałam nawet, że wygląda uroczo.

Dwór Paris | MIRACULOUS - porzuconeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz