Rozdział 31

174 29 6
                                    

Naprawdę powinni wręczać każdemu plan pałacu, pomyślałam, istny labirynt korytarzy. Nie mogąc znieść spojrzeń, odrzuciłam pomoc służby w powrocie do komnat i teraz zaczynałam powoli tego żałować. Nie bardzo byłam w stanie stwierdzić, gdzie się znajdowałam, bo każdy zaułek i każda ściana wyglądały tak samo.

Mijałam piękne portrety oprawione w złote ramy z wygrenowanymi nań imionami poprzednich władców Paris. Wszyscy zazwyczaj mieli ciemniejszą skórę i czarne włosy, z rzadka ciemnobrązowe. Dziwiły mnie wykrzywione w uśmiech usta postaci; wyglądały tak radośnie i szczęśliwie. Co mogło ich tak cieszyć? W moim rodzie każdy był poważny i pełen dostojności, a tu — szczerzący się jak zwykłe pospólstwo. Nie pojmowałam tego królestwa.

Przechodziłam właśnie obok małego i dość ciasnego korytarza, gdy dostrzegłam bijącą od niego smugę światła. Ciekawość wzięła nade mną górę i, rozejrzawszy się wokół, weszłam w ciemność, podążając za blaskiem. Po chwili stałam przed lekko uchylonymi wrotami do jakiejś komnaty, z której dochodził nikły płomień. Ze ściany obok drzwi zdjęłam wiszącą lampę naftową i wślizgnęłam się do komnaty.

W blasku jedynej płonącej świecy dostrzegłam, że jest to niewielkie pomieszczenie bez okien, drzwi czy mebli. Zaintrygowana, podeszłam bliżej światła i pozwoliłam płomieniowi zająć knot trzymanej przeze mnie lampy naftowej. Niewiele to dało, ale mogłam dzięki temu lepiej się rozejrzeć po komnacie. Stukające o podłogę obcasy butów mogły zdradzić moją obecność, zdjęłam więc je.

Serce zabiło mi mocniej. Skrzypnięcie. Cichy szmer.

Zasłoniłam lampę dłonią. Zmarszczyłam brwi i dostrzegłam, jak wrota do komnaty powoli zamykają się. Nie myśląc za wiele, poświęciłam mojego pięknego pantofelka z najlepszych materiałów we wszystkich królestwach i włożyłam go pomiędzy drzwi a ścianę, tak aby nie zatrzasnęły się do końca.

Oparłam się o wrota i zsunęłam na ziemię, odkładając obok mnie lampę. Gdy wyprostowałam nogi, moje bose stopy zetknęły się z czymś chłodnym i... metalowym. Skuliłam je pod siebie. Suknia zaszeleściła cicho, co dało mi dziwne ukojenie.

Myślałam parę chwil, nim zebrałam w sobie odwagę i pozwoliłam ciekawości przejąć nade mną kontrolę, aż sprawdziłam, co to za metalowe coś. Zmarszczyłam brwi.

— Właz... — wyszeptałam w próżnię, stukając cicho paznokciem w kołatkę.

Zawahałam się lekko. Wygładziłam materiał sukni, skubiąc jej rąbek. Czułam, że byłam intruzem w tym miejscu. Ciemna komnata. Prawdopodobnie nieopuszczona, w końcu paliła się tu świeca, ale brak jakichkolwiek mebli...

No i ten właz.

Odegrałam istną szermierczą walkę z własnymi myślami, zanim sięgnęłam ręką po kołatkę i uniosłam właz. Skrzypnięcie poniosło się po całej komnacie, odbijając się od ścian echem. Moje serce zabiło mocniej, oddech przyspieszył, a ręce zaczęły drżeć. Na szczęście nikt nie usłyszał tych dźwięków.

Jeszcze raz obejrzałam się, mimo że wiedziałam, iż niczego nie ujrzę. Założyłam luźny kosmyk włosów za ucho i wzięłam do rąk lampę. Zsunęłam się na pierwszy stopień, pozwalając mojej sukni zaszeleścić. Podłoże było chropowate i nieprzyjemne w dotyku stóp, jakby ktoś wysypał ostre kamienie i próbował je czymś nieco wygładzić. Dość nieskutecznie.

Ugryzłam się w język, gdy poczułam, jak coś ostrego musnęło moją stopę. W nikłym świetle lampy naftowej niewiele zobaczyłam, ale z ulgą stwierdziłam, że było to lekkie zadrapanie. Może nawet nie popłynęła krew.

Schodziłam schodami chyba wieczność i więcej. Im niżej byłam, tym bardziej wilgotne były ściany i stopnie, aż na samym dole poczułam, jak moje stopy grzęzną w małej kałuży. Woda skapywała z sufitu, wydając przynoszące ciarki dźwięki. Westchnęłam z obrzydzeniem, kiedy to jedna kropla uderzyła w moją nagą skórę.

Myślałam, czy iść dalej, ale gdy wody pod stopami przybywało, uznałam, że to najwyższa pora zawracać. Było mi zimno, miałam brudne i mokre stopy, moje włosy przez wszechobecną wilgoć zaczęły się lekko kręcić, a suknia stawała się coraz cięższa od brudu i wilgoci. Miałam jedynie nadzieję, że nikt ze służby nie dostrzeże zbyt wielu podejrzanych plam.

Gdy już miałam zawracać, poczułam powiew chłodu. Przeszły mnie ciarki. Obejrzałam się za siebie i zrobiłam może trzy, cztery kroki w kierunku, z którego było czuć wiatr. Próbowałam rozjaśnić ciemność lampą naftową, ale w jej blasku dostrzegłam jedynie coś na kształt trzepot motylich skrzydeł.

Motyle w podziemnym korytarzu? Akurat.

Prychnęłam, odsuwając od siebie tę myśl. Na pewno coś mi się przywidziało od ciągłego chodzenia po tak wilgotnych i chłodnych miejscach.

Z każdym stopniem schodów czułam, jak coraz bardziej i bardziej moje stopy nasiąkają chłodem. Już ich praktycznie nie czułam, kiedy dotarłam z powrotem na górę. Upewniwszy się, że nikogo nie ma, zamknęłam właz i zwinęłam pod siebie nogi, by je jakkolwiek ogrzać. Przysunęłam się do drzwi i wtedy zobaczyłam coś, co sprawiło, że brak ciepła przestał mi doskwierać.

W moich żyłach krew nagle zaczęła płynąć szybciej, a oddech przyspieszył.

But, którym zastawiłam drzwi, aby się nie zamknęły, leżał obok nich. Obok zatrzaśniętych drzwi.

Nie wiedziałam skąd, lecz całkiem niespodziewanie poczułam, jak łzy bezradności i paniki napłynęły mi do oczu.

Jak miałam się teraz stąd wydostać?

***

To jest tak krótkie, że aż mi wstyd. Ja pingolę.

W ten oto skromny sposób witam Was po dłuuuugiej przerwie. Ciekawe, czy ktoś jeszcze o mnie pamięta XD Moje życie ostatnio przypomina jakieś dziwaczne fanfikszyn, więc trudno mi było zabrać się za pisanie czegoś, co średnio mi odpowiada klimatem (czytaj: w sumie wszystko, za dużo we mnie emocji). Niemniej jednak cieszę się, że wróciłam — nawet jeśli z tak krótkim — rozdziałem! <3 

Życzę Wam wspaniałych wakacji i szczerze mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się już niebawem, a także będzie co najmniej dwa razy dłuższy. W końcu zaczyna się nieco akcji!

Do napisania. ;*

Dwór Paris | MIRACULOUS - porzuconeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz